poniedziałek, 17 stycznia 2011

Garść opowiadań

Wczoraj w późnych godzinach nocnych miałem przyjemność wrzucić na stronę 4 nowe opowiadania Autora.   

Pierwsza na liście Patologia zdaje się być patriotyczno-familijną lub po prostu socjopatologiczną rozprawą nad panującą w naszym świecie degrengoladą mediów i ich odbiorców. Dość makabryczne studium nad upadkiem cywilizacji. Potem Etykieta 2, która bezpardonowo pojawiła się nie czekając na Etykietę 1, to jedno z tych opowiadań, które nie prowadzi do głębokich refleksji. Wręcz odwrotnie – łagodnie odpręża. Lekka i przyjemna Strategia sołtysa Kogutka jest faktycznie lekka i przyjemna. Co więcej, w przewrotny sposób promuje tak potrzebną w kraju potrzebę wzrostu demograficznego. Jednak tego rozwiązania bym nie proponował naszemu premierowi. On taki chętny do korzystania ze sprawdzonych sposobów. I ostatnie na liście nowości opowiadanie Nocny goblin. Jeżeli jesteście rodzicami to … uważajcie na nocne gobliny. Ja już poinstruowałem moje psiaki Bruna i Kukkę, żeby strzegły małej Poli przed krwiopijcami.


strony Operator




Patologia


   Harold ze ściśniętym gardłem patrzył w ekran telewizora.
   - Przypomnijmy, że dziś w programie Haj-Model musi odpaść jedna z dziewczyn – brzmiał pogodny głos prowadzącego. - Czy będzie to Ariela, Beata, Nikola czy Róża?... Otóż będzie to Beata, moi państwo. Przypomnę, że Beata nie chciała rozebrać się do naga w pozie wypięcia przy drzewie bukowym...
   - Jodłowym, Mirku.
   - Tak, dziękuję, Klaudio – zaśmiał się prowadzący. - Otóż Beata powiedziała, że ma opory z pokazywaniem się nago. To ją dyskwalifikuje. Do widzenia, Beato. Może jednak będziesz szczęśliwsza wśród tych swoich snopów siana na Suwalszczyźnie, której nigdy nie opuścisz.
    - Ale ja chcę być modelką – załkała urodziwa brunetka. - To moje marzenie!
    - Jak sobie wyobrażasz bycie modelką? - spytała sucho jurorka Klaudia, zawodowa modelka z Santa Fe. - Ile razy fotograf poprosi cię, byś zdjęła majtki, to ty powiesz „Wstydzę się, to tylko dla męża”?
    Prowadzący zachichotał swobodnie.
    - Ale ja myślałam, że modelka prezentuje kreacje – głos Beaty łamał się w rozpaczy. - Że sukienki... buty... No bo czym w takim razie zawód modelki różni się od zawodu prostytutek i tancerek erotycznych, i dziewczyn z kabin peep-show, skoro one zarabiają na zaspokajaniu mężczyzn? No czym?!
    - Do widzenia, Beato – uciął surowo prowadzący. - Wracaj między snopy, gdzie twoje miejsce.
    - Boże... - wyszeptał Harold. Sięgnął po pilota i przełączył kanał. Stojąca nad nim żona nie przeoczyła, że jego ręka drży w zdenerwowaniu. - Co za hipokryci zasrani...
    Przełączenie kanału ukazało popularny program rozrywkowy.
    - To jest twoje Zerwanie Kurtyny, Agato – obwieścił z uśmiechem dobrodzieja prowadzący, znany profesor astrofizyki Kanton. - Jesteś gotowa zerwać Kurtynę, Agato? Jeśli teraz odpowiesz prawdę, 2000 jest twoje. No i kolekcja filmów Różowe Zgrupowanie od sponsora.
    - Jestem gotowa – odrzekła ochoczo szczupła blondynka w mini, której zniknięcie zostałoby przeoczone nawet przez snajpera Wehrmachtu.
    - Świetnie! Pytanie brzmi: czy miałaś więcej partnerów seksualnych, niż przyznałaś swojemu mężowi?
    - Nooo... cóż...
    Rozległ się głuchy jęk syreny, gdy spocony i raczej psychicznie umęczony mąż uczestniczki gry uderzył – trochę jak zepchnięty do rozpaczliwej obrony karateka – w przycisk ratunkowy.
    - Pytanie zostaje anulowane – obwieścił z zadowoleniem profesor Kanton. - Ale nie wiem, czy trochę nie pospieszyłeś się z tym przyciskiem, Radku, bo...
    - Czemu to zrobiłeś, ty debilu?! - nie wytrzymała uczestniczka gry.
    Jej mąż potrząsnął głową i rozejrzał się bezradnie. Jego twarz nasuwała smętne skojarzenie z rybą tracącą rozum w zanikającej w skwarze kałuży.
    - Chciałem... pomóc... Nie wiem – przeniósł błyszczące oczy na siedzącego obok teścia, który od kwadransa tępo patrzył na swoje buty.
    - Po co to wduszałeś, młocie! - krzyknęła znów uczestniczka.
    Prowadzący chrząknął.
    - Nie wiem, czy trochę nie pospieszyłeś się z tym guzikiem ratunkowym, Radku – powtórzył. - Oczywiście to pytanie zostanie wycofane, ale następne może być jeszcze trudniejsze. Czy jesteś na nie gotowa, Agato? - uśmiechnął się do rozzłoszczonej blondynki. - Przypominam, że to pytanie za 2000 złotych plus seria renomowanych filmów erotycznych.
    - Jestem gotowa!
    - Czytam pytanie zatem... Czy miałaś więcej, niż 400 partnerów seksualnych, zanim wyszłaś za obecnego tu Radosława? Powtarzam: czy miałaś WIĘCEJ, niż 400 partnerów seksualnych, zanim wyszłaś za obecnego tu Radosława?
    Ojciec nadal był posągiem kamiennym, natomiast obecny w studiu Radosław popatrzył na żonę ze łzami w oczach.
    - Możesz się w spokoju zastanowić – rzekł profesor Kanton kojąco, ale uczestniczka gry potrząsnęła tylko głową i odpowiedziała:
    - Tak.
    Rozległ się łomot. To ojciec blondynki upadł, uderzając czołem w posadzkę, co chciwie pokazały ujęcia z dwunastu kamer, w tym jednej zamontowanej na jego bucie. Mąż podniósł się na chwiejnych nogach. W istocie żałośnie poruszał ustami jak ryba konająca w kałuży.
    Jak zwykle ekipa prowadząca sztucznie stymulowała napięcie, choć w przypadku „Tak” na tego rodzaju pytanie nikt nie może go czuć, bo nie ma już miejsca na żadne wątpliwości.
    - Ta odpowiedź to...
    Prowadzący Kanton groteskowo przyłożył się do podsycania napięcia, marszcząc nos, czoło, brwi i wytrzeszczając oczy na blondynkę.
    -...PRAWDA.
    Rozległy się radosne brawa, w głównej mierze generowane przez sprzęt. Oszołomionych i zniesmaczonych ludzi nie pokazano. Nie było ich zresztą wielu. Skupiono się na wiwatach. Jedna z kamer śledziła natomiast medyczną ewakuację ojca zwyciężczyni.
    - Brawo!! - poderwał się profesor. - Gratuluję, Agato! Pieniądze i kolekcja filmów są twoje. Dodatkową nagrodą jest kolacja w hotelu ze mną lub jednym z siedmiu sponsorów kolekcji do wyboru. Czy możesz nam coś powiedzieć odnośnie tego ostatniego pytania?
    - Oczywiście! - Blondynka spojrzała z pogardą na skarlałego męża. - To stara tajemnica kobiet; wszystkie wiemy, że faceci nie lubią dziewic, bo ich wierność jest niepewna, a z kolei nikt nie poślubi kobiety, która zdradzi, że spała z dwudziestoma. Dlatego każda moja przyjaciółka mówi tę samą bajkę!
    - Jaką bajkę? - uśmiechnął się profesor Kanton.
    - Że przed mężem miała dwóch facetów w łóżku! Słyszysz?! - zwróciła się znów do męża. - Ty chuju!
    Harold przełączył kanał, przenosząc przygnębione spojrzenie na żonę.
    - Kasiu... Czy ty to widzisz? Widzisz to wszystko? Co się, na Boga, dzieje z nami Polakami?
   Żona wzruszyła ramionami i spuściła oczy.
    - Dzisiejszy odcinek programu „Podglądamy Noc Poślubną” wygrywają państwo Karmelkowie z Cieszyna! - obwieścił z entuzjazmem prowadzący. Harold powolnym ruchem skazańca powrócił wzrokiem do ekranu. - Państwo Karmelkowie mieli wesele pięć tygodni temu. Program wygrywają dzięki otwartości i zdrowemu dystansowi do życia. I odwadze – bo z nadesłanych na dzisiejszy odcinek filmów to ich nagranie wydało nam się najbardziej radosne, co przecież oznacza miłość prawdziwą i obiecuje harmonię w przyszłości. Film państwa Dubkowiczów z Ełku był też znakomity, ale jednak pani Dubkiewicz przyznała, że nagrywany kamerą ustawioną na stoliku, i trochę w zaciemnieniu. Proszę pani, to oczywiste, że kamerzysta zdrowy hormonalnie musi podniecić się taką sceną – no w końcu panna młoda brana niczym zdobycz niewinna!... Ale przecież trzeba zachować dystans; kamerzysta nie musi dotykać nagrywanych osób, jeśli wniosą taką klauzulę. Stan podniecenia należy już zaakceptować i uznać za komplementowanie wdzięków panny młodej! A co w tym złego? W każdym razie u nas wygrać może tylko ŻYWIOŁ! A taki pokazali państwo Karmelkowie z Cieszyna. Noc Poślubna zarejestrowana z trzech kamer, znakomity dźwięk, ostre światło, no i pan kamerzysta został zaproszony do wspólnego celebrowania „niewinnej zdobyczy”! Panna młoda okazała podwójnie namiętne serce i sportowe moce, pan młody sarmacką gościnność! Dlatego dziś to oni wygrywają! Nagrodą jest 8000 złotych i nocleg w Starej Karczmie w Unurzaniu. Nocleg będzie naturalnie nagrywany, tradycyjnie przez tego samego kamerzystę weselnego! Jeśli odmówi, podstawimy naszego. Oczywiście, że można i jego zaprosić do harców!...  A teraz zapraszam państwa i widzów na seans Nocy Poślubnej państwa Karmelków! Proszę uprzedzić dzieci poniżej dwunastu lat, że to pokaz zabawy i przemoc nie miała miejsca, nawet, jeśli miejscami na to wygląda. Przypominam, że Podglądamy Noc Poślubną ma w Polsce dwadzieścia dziewięć milionów widzów i zajmuje drugie miejsce na liście programów reality show o największej oglądalności!
    Drugie? Harold nawet nie usiłował sobie wyobrażać programu, który zajmował pierwszą pozycję. Przełączył kanał. Jego twarz była czerwona. Nie tyle z zażenowania, co z rozpaczliwej złości. Czuł, że ciśnienie znacznie przekroczyło granicę, o której ostatnio wspomniał mu lekarz.
    - Zaparzysz mi rumianek? - wydusił, nie patrząc na żonę. Usłyszał, jak zmierza w stronę kuchni i skupił się na odszukaniu kanału, który mógłby obniżyć mu ciśnienie krwi.
    Udało się dopiero po sześciu nerwowych ucieczkach od turniejów i reality show wydających się jednym wielkim skłębionym zwierzyńcem, w które wrzucono bomby feromonowe. Trafił na Teatr Tefałki.
    Teatr! Dawno nie oglądał teatru... Dwa lata leżał w komie, później uczył się chodzić, odzyskiwał wzrok... Potem zaczął oglądać telewizję, co zaczęło uczyć go Polski.
    Nie pamiętał takiej ze szkoły. Ani sprzed wypadku.
    I już się tak nie cieszył w pełni odzyskaną jasnością umysłu. Bo w pełni jasny umysł analizuje, obnaża, przekazuje, oblicza, wyrokuje... Wnioski i prognozy przekazywane przez umysł przerażały i frustrowały.
    Harold nagle zmarszczył brwi i wysunął głowę w stronę ekranu niczym anakonda zaintrygowana zuchwale bliskimi harcami tapirów. Ale nie był anakondą i nie poczuł zaintrygowania. Zresztą i tapiry nie brały udziału w przedstawieniu. Było tam natomiast coś jakby skłębienie tuzina nagich ciał. Postękujące, charczące, jęczące spiętrzenie polskich aktorek i aktorów. Trysnęły z owego stosu artystycznego strumienie uryny, a po chwili wystrzeliły jakieś torpedy czekoladowe... Potem zaś...
    Harold chciał przełączyć kanał, ale ogarnął go bezwład. Zupełnie, jakby dopiero co obudził się ze śpiączki. Pilot uderzył z trzaskiem o terakotę.
    - To nowa sztuka – usłyszał nad sobą smutny głos żony. Postawiła kubek herbaty na stoliku i dodała: - Nic nie poradzisz, kochany. Taka duch artyzmu, jaki duch cywilizacji.
    Przez chwilę patrzył na nią przez zmrużone, błyszczące oczy. A potem gwałtownie podniósł się i skierował do wyjścia.
    - Gdzie idziesz? A herbata?...
    - Wychodzę w miasto! Mam dość tego całego zatracenia! Psiakrew, przecież nas jakiś rak śmiertelny toczy, Kasiu! DOŚĆ.
    - Haroldzie, zostań – śledziła oczami osamotnionej sarny, jak ubierał płaszcz i buty. - Mam złe przeczucia...
    Trzasnęły drzwi.

*
    
     Było wczesne popołudnie i ulica była zatłoczona. Harold szedł bez określonego celu, przygladajac sie mijanym rodakom. Niewiele twarzy zdradzało zatroskanie i skłonność do zadumy nad kierunkiem obranym przez polski naród i całą ludzkość. Zwracało uwagę raczej przeciwieństwo postaw refleksyjnych: lubieżne gesty, zaczepki, chichoty, wyzywające stroje. Dominowała silna, znosząca fala młodzieży. Starszych było doprawdy niewielu; przemykali się chyłkiem bokami, ponurzy, zgaszeni, skuleni - jakby wciąż istniało jakieś prawdopodobieństwo łapanki czynionej przez niemieckich okupantów... Fala młodzieży dzieliła się na dwie odnogi – skupioną na komórkach, co przydawało rysom twarzy pewnej tępoty i życiowej dekoncentracji, oraz bardziej drapieżna, niebezpieczna dla takich jak on, ludzi powyżej czterdziestego roku życia, o konserwatywnym, taktownym zachowaniu. Odnoga nastoletnich, agresywnych seksualnie i behawioralnie kajmanów, która wydawała się pożądać tylko konfrontacji i władzy nad ulicą. A może tylko on tak to widział, może już pogubił się w tym wszystkim?
    Jednak napęczniały balon frustracji i gniewu, który Harold zdusił w żołądku, okazał się na tyle wielki i uciążliwy, że podjął ryzyko. A może po prostu nie wytrzymał. Jego system nerwowy pękł w tym samym czasie, co ów balon. Harold zatrzymał się w poprzek chodnika, od razu wywołując zator.
    - Co z tobą, człowieku? - warknął jeden z kajmanów.
    Harold popatrzył na niego i nagle – właściwie bardzo ochoczo – dał się ponieść amokowi.
    - STÓJCIE!! - wrzasnął dramatycznie. Natychmiast otoczyły go dwa tuziny ludzi. Naprawdę błyskawicznie. - Polacy! Czy wy naprawdę nie widzicie tej całej patologii?! Tego całego drewna duchowego, które nam podarował Zachód?! Czy to jest wasze upragnione szczęście, jeśli dzieci oglądają seks w telewizji i zezwierzęcają swoje priorytety? Czy to jest normalne, gdy kobieta rozbiera się przed widownią, zamiast tylko przed mężem?! Czy to nie za ów dar unikalny mężczyzna stawał się jej oddanym do śmierci wojownikiem?! Czy rodzina nie była przez tysiące lat jedyną prawdziwą wartością, zanim powstały jeszcze królestwa i patriotyzm wygenerowany przez klasy rządzące?...
    Zapadła cisza. Kajmany odłożyły telefony. Wszyscy patrzyli na niego w skupieniu. Harold poczuł, że jego rozpacz zaczyna z wolna odpływać, bo w jej miejsce zaczął wstępować strumień nadziei, za nim zaś – pierwsze krople euforii. Słuchali go! Owszem, przemawiał chaotycznie, jak to w desperacji, ale nie miało to znaczenia. Słuchali go.
    - Kochani! Rodacy moi! - zdał sobie sprawę, że rozłożył ręce i przemawiał trochę jak apostoł, ale już nic nie mogło go zatrzymać. - Niech Francja uzdrowi się sama! Niech Niemcy naprawią się same! Unia jest mechanizmem, a każdy mechanizm przytępia jednostki! Każdy kraj tej planety jest osobną, odmiennie utalentowaną i odmiennie zasobną jednostką! Ja dbam tylko o Polskę i wy też tylko o nią dbajcie!... Zacznijmy ratować nasze dzieci. Wyłączmy telewizory. Nie włączajmy ich, dopóki telewizja nie będzie wnosić duchowego zdrowia i programować wartości takich jak lojalność, wsparcie i dobroduszność! Do tego czasu zabierajmy dzieci, żony, rodzeństwo, całe rodziny do lasu, do świątyń, do kamiennych kręgów mocy!... - Znów umilkł na chwilę, by potoczyć gorącym, wzruszonym spojrzeniem po zasłuchanych przechodniach. Było ich już ponad stu. Przybywali niewiarygodnie szybko. Otoczyli go jak szaniec przeciw złu, któremu rzucił wyzwanie. To przydało mu drugiej pary skrzydeł, bo pierwszych przydała już sama ich atencja, na którą za bardzo nie liczył. - Polacy! Dość wmawiania nam, że szczęście sercu i zdrowie rozumowi daje seks grupowy i gromadzenie pieniędzy w banku! Ludzie! Czy nie widzicie, że KTOŚ nas programuje na całkowite zezwierzęcenie? Tak bardzo podstępnie, że czasem nie do wykrycia? Że w każdym programie, filmie, reklamie czai się narzucany seksizm? Dlaczego kanały muzyczne pokazują tępy, wulgarny erotyzm zamiast pięknego tańca i plenerów? Na Boga! Czy manekin w sklepie odzieżowym musi mieć sterczące sutki?! Jaki jest tego sens handlowy?!Co oni z nami robią?!... Czy chcecie stać się bydłem instynktownym, prymitywnym, sterowanym?... Bez dumy i refleksji, i autonomii umysłu? Czy seks i materia są celem nad wszystkie inne?  Czy Polak jeżdżący jaguarem jest rzeczywiście szczęśliwszy od Polaka, który jeździ polonezem? Czy to jest esencją? Czy to gwarantuje hart ducha, satysfakcję mężczyzny lub kobiety? Czy wyznacza charyzmę i autorytet budzący szacunek i sympatię społeczeństwa? Czy oznacza charakter? Niezłomność w trudzie? Mobilizację w chwili próby najcięższej? Czy w tak strasznie zdemoralizowanym, agresywnym świecie, naprawdę czujecie się szczęśliwi i bezpieczni?!...
    Dopiero po dwudziestu minutach Harold zorientował się, że entuzjazm, owszem, był wielki, porywający, prawdziwie rewolucyjny – ale tylko on go objawił. Że trzystu ludzi słuchało go w taktownym milczeniu, lecz nikt nie odwzajemnił uśmiechu, nikt nie podniósł choć ręki w geście poparcia. Nie padł ani jeden okrzyk. Ba, żadne usta nie otwarły się nawet do wypowiedzenia krzepiącego słowa.
    Ale kajmany rzadko otwierają usta do wypowiedzenia krzepiącego słowa.
    Otaczały go kajmany. Teraz nie miał już wątpliwości. Puste, tępe, zimne twarze kajmanów, na które nigdy nie wpełznie zmarszczka empatii.
    I nagle pojął coś jeszcze. Oni wszyscy tu na niego czekali. Kręcili się niecierpliwie, głodni krwawej rozprawy.
    Wiedzieli, że tu przyjdzie, i że powie to wszystko.
    - Ludzie... - wyrzęził z wysiłkiem przez zdarte gardło. - Ludzie... przecież to patologia...
    Po tych słowach stężał ostatecznie zrezygnowany i wyczerpany. 
    Cisza nie miała trwać wiecznie.
    - Ludzie!! - wrzasnął jeden z kajmanów. - Walić oszołoma!!
    Kajmany rzuciły się z donośnym wrzaskiem i skowytem pożądania linczu na Harolda. W ciągu dziesięciu minut jego ciało zostało obnażone, połamane w trzynastu miejscach, rozwleczone na przestrzeni pół kilometra i w znacznej części skonsumowane.
    Kajmany nie przebierają w sprawach linczu.
    Nikt nie przebiera.
    Już w chwili, gdy pierwszy cios pięścią wybił Haroldowi łękotkę i zwalił go między warczące paszcze ulicznych drapieżców, osiemnaście wysięgników z kamerami i jupiterami wychynęło z ukrycia, by transmisja do trzydziestu dwóch krajów spełniła techniczne i estetyczne oczekiwania wszelkich krytycznych widzów.
    Prowadzący, który wymiotał w szczękę Harolda kostkę brukową, zwrócił uszczęśliwioną twarz do najbliższej kamery i zawołał:
    - Oglądają państwo kolejny odcinek najbardziej popularnego reality show w dziejach światowego show-businessu: Dorwać Oszołoma! Tytuł amerykańskiej kopii - bo właśnie sprzedaliśmy licencję - brzmi Get Freak!. Przypominam, że na jednostki patologiczne, zagrażające mechanizmom wspólnoty obyczajowej, polujemy dzięki nieocenionej czujności przechodniów i kierowców oraz donosom! Drodzy widzowie! Pamiętajcie: PATOLOGIA WIELKIM WROGIEM SPOŁECZEŃSTWA!...
    Żona Harolda wyłączyła telewizor, po czym sięgnęła drżącą dłonią po telefon.
    - Pani Kasia? - rozległ się miły męski głos. - Kasia Zastavska?
    - Tak...
    - Tu kłania się Norman Kaczewski z Collapsed TV. Dziękuję za donos, jego wiarygodność właśnie została potwierdzona. W tym też momencie na pani konto zostaje przelana suma 12 000 złotych.  Tak... Źle jest donosić na męża, ale tolerować patologię jest złem większym.
    - Ale...
    - Tak?
    - Miało być 22 000...
    - Proszę pani, pani źle przeczytała folder. 22 000 płacimy za dziadka. Mamy już tak mało dziadków... Akowcy i piłsudczycy są warci po 55 000. Proszę się rozejrzeć po rodzinie. W każdej rodzinie są oszołomy, proszę pani. Patologia to jedyna prawdziwie nieuleczalna choroba cywilizacji.
 
___________________________________________________________





Etykieta 2


    Król Otobuktus był synem słynnego wodza Teworukasolepuntodydesa XI. Nim wódz ten poległ z rąk i zębów barbarzyńców, dał się poznać jako najbardziej charyzmatyczny i utytułowany król na kontynencie. To do czegoś zobowiązywało. Otobuktus pamiętał o tym i codziennie ćwiczył przed lustrem wydawanie pokojowych edyktów i frontowych rozkazów tym samym, rzeczowym, opanowanym głosem. Głosem włodarza, który panuje nad wszystkim i który zapewnia ocalenie ludowi w najbardziej beznadziejnych okolicznościach.
    - Etykieta czyni charyzmę – powtarzał mu ojciec nad kołyską.
    Otobuktus właśnie skończył czwarte śniadanie dietetyczne i brał się za trening etykiety, kiedy do namiotu wpadł zziajany i mundurowo naddarty oficer Niedobitus.
   - Panie!! - wydyszał z wysiłkiem, który zdradzał albo przebyty maraton albo największe niebezpieczeństwo. - Plemiona Wykruków i Osmalców otaczają nas od północy, południa, wschodu i zachodu! Ciągnie ku nam 120 000 piechoty Wykruków i jazda dwutysięczna Osmalców!
    Raport brzmiał rzeczywiście dramatycznie i obecna w namiocie łaziebna pobielała na twarzy ze zgrozy. Nie omieszkała też skierować obnażonych piersi i przerażonych oczu ku wyjściu z namiotu, z zewnątrz dobiegał bowiem narastający, raczej paniczny rwetes.
    Te reakcje odróżniły ją znacznie od króla Otobuktusa, który tylko odrobinę zmarszczył brwi, lecz do oficera zwrócił się w pełni szlachetnym, spokojnym tonem:
    - Stan palisady?
    - Palisadę już przeszli, panie – ujawnił oficer Niedobitus z nieszczęśliwą miną.
    Otobuktus uniósł delikatnie jedną brew, nadal jednak przemawiał z wyważeniem włodarza, który panuje nad wszystkim:
    - Wieże kusznicze?
    - Już rozebrane, panie... Kuszników wybito na miejscu.
    - Czołem ku jeździe! - rozkazał odruchowo król.
    - Ale czym? -  wybełkotał Niedobitus. Służebna zachwiała się z jękiem zgrozy.
    Król Otobuktus uniósł drugą brew.
    - Stan pikinierów? - spytał rzeczowo.
    - Nie mamy już pikinierów – brzmiał straszliwy raport. - Naszych pik używają już Osmalcowie...
    - Konni? - zmarszczył brwi zdziwiony król.
    - Już z nich zsiedli...
    Służebna osunęła się na kobierzec, wydając z krtani charkot przestrzelonego cietrzewia. Jednak Otobuktus nadal imponował opanowaniem:
    - Możliwość przebicia się w kierunku południowo-wschodnim? Albo północno-zachodnim? Albo zachodnio-wschodnim? A może...
    - Nie ma już kierunków przebicia, panie...
    - Ale meldowałeś, że nacierają tylko z czterech kierunków podstawowych? - spojrzał surowo władca. - Że z północnego, południowego, zachodniego...
    - Tak, mój, panie – oficer uronił łzę – ale wrogowie nacierają chciwie rozpostarci.
    - Jak??
    - Pożądliwie rozskrzydleni...
    - Logiczne i budzące moje wojskowe uznanie – przyznał bez emocji Otobuktus. - Odległość od najbliższych posiłków?
    - Rozbito je już wcześniej – załkał Niedobitus.
    - Podatność Wykruków na korupcję? Ugodowość?
    - Ależ oni są już wokół namiotu i dobijają ostatnich obrońców. Wszystko, co im, panie, możesz zaoferować, mogą i tak wziąć z marszu. A połowa władców Europy płaci im za twoją głowę milion forintów.
    - Aha – skinął koroną Otobuktus. I nagle przestał marszczyć brwi. - Ilość strzał w kołczanie? - spytał, patrząc z namysłem za plecy oficera.
    - Wszystkie zużyłem, mój panie – rzekł z żalem Niedobitus i zemdlał.
    Zamyślony król przesunął wzrok na ścianę namiotu, zdobioną uzbrojeniem ojca.
    - Prawdopodobieństwo sięgnięcia po tarczę?
    Okazało się zerowe. Wykrukowie weszli, a raczej wstrzelili się torpedowo do namiotu, na wyścigi z Osmalcami. Na wyścigi zadawano też ciosy Otobuktusowi za pomocą tradycyjnej broni szlacheckiej owych plemion: toporków glinianych i kamieni rzecznych. Na wszelki wypadek oderwaną głowę króla uduszono jeszcze kępą trawy z pastwiska.
    Tak poległ król Otobuktus, charyzmatyczny syn charyzmatycznego ojca, do końca opanowany, strategicznie przenikliwy i rzeczowy wódz europejski.
    Ciekawe, że komendanci beznadziejnych, przesądzonych w upadku fortec tak często objawiają ujmującą charyzmę i heroiczny chłód, gdy tymczasem ich zwycięzcy okazują się w gorącej krwi kąpanymi rabusiami i gwałcicielami.
 
___________________________________________________________

       
    
                                 

Strategia sołtysa Kogutka 


    Oj, co to się porobiło we wsi!...
    Ale po kolei: o świcie 39-tego – dnia nie pamiętam – myłem twarz i stopy w miednicy, gdy nagle Albertowa wpadła do izby z rozwianym włosem, obłędem w oczach i w ogóle krzykiem dramatycznym:
    - Maćku! Maćku, sieroto ty biedny! Na Boga jedynego! Niemce we wsi!!... Rozwalili Podróbków, Szumowinów, Parcholców, Podpłociów, Szczepanków i nawet Kogutków!... I starą Podupciową!
    Półprzytomny z przerażenia wytoczyłem się z chałupy.
    I stanąłem w oszołomieniu jako taki baran ze stada uprowadzony.
    Niemcy, owszem, stali we wsi całym oddziałem; blask bił z ich hełmów, kanek uwieszonych na plecach i z motocykli. Ale strzał nie padł ani jeden. Sołtys Kogutek stał pośród oficerów i z kamienną twarzą przemawiał po niemiecku:
    - Dobra kiełbasa i wódka dobra dla wojska! I życzymy szybkiego marszu na wschód; granica już blisko! Cała wieś kibicuje naszej armii kochanej!
    Naszej armii kochanej?? Dobrze rozumiałem niemiecki, bo do 1914 zmuszali nas zaborcy do nauk nie mniej, niż do dojenia krów dla cesarza i posyłania plonów na magistrat. Co tu się działo?
    Rozejrzawszy się, ujrzałem tablicę:
 
Kuppernen Wilkommen!
 
    A jeszcze wczoraj wisiała zupełnie inna: Kuperki witają. A to szelma i mistrz strategii, ten nasz sołtys! Zamienił wioskę z polskiej w niemiecką, by ludność od rozwałki uchronić! Niemcy kupili fałszerstwo, wszak od granicy raptem pół kilometra krętych dróg końskich – łatwo im się wmówiło, że do niej jeszcze nie doszli, że odbili o kilometr i wciąż są w Rzeszy...
    Sołtys Kogutek ocalił nas wszystkich!!!
    Acz nie całkowicie, po prawdzie...
    W 45-tym – dnia nie pamiętam – o świcie zbudziła mnie Albertowa.
    - Maćku! Maćku, sieroto! Ruskie ido!! Wyzwolą nas od faszystów i polskich feudałów!!
    Wybiegłem z chaty nagi jak zając szykowany pod Wielkanoc.
    Wszędzie dookoła tłum roześmiany, w rękach kiełbasa, bimber i zegarki skradzione pijanym Niemcom.
    - Na przekupstwo! - śmiał się do mnie sołtys. - Strategia, Maćku, strategia!
    A na płotach ruskie napisy i nawet gwiazda czerwona na żurawiu, z betlejemskiej przerobiona dzięki krwi indyczej.
    I rzeczywiście Ruskich zwiodło! Że do republiki sowieckiej trafili, takiego tam przyczółku Stalina. Pojedli, popili, a zegarki to nawet na szyje i nogi zakładali, bełkocząc przy tym w euforii jak pacholęta nurzane w mleku matki. Kapitan ich to nawet na nodze zegar z kukułką zawiązał!
    Sołtys Kogutek podskakiwał na wiwat, że znowu lud ocalił.
    I tylko jednego w swej strategii nie przewidział. Że krasnoarmiejcy gwałcą swoje tak samo ochoczo jak obce.
    Albertowa w ciąży, Podróbkowa w ciąży, Szumowinowa w ciąży, i Parcholcowa, i Podpłociowa, i wszystkie u Szczepanków... A u sołtysów to i sołtysowa z siostrami i sześcioma córkami, no i ta Żydówka, co ją w studni tak skutecznie przed Niemcami kryli.
    I stara Podupciowa w ciąży!!
    Oj, co to się porodziło w tej wiosce!...

___________________________________________________________

    
    
    

Nocny Goblin 


    - Kubusia gryzie goblin – oznajmiła moja żona przy śniadaniu.
    Powolnym ruchem odłożyłem widelec na talerz z jajecznicą i podniosłem na nią pełen zastanowienia wzrok. Ostatnio często patrzyłem na Belindę w zastanowieniu. Ktoś mógłby pomyśleć, że kiedy patrzę w ten sposób na żonę, wiele razy w krótkim czasie, oznacza to zafascynowanie. Jak to można pochopnie wnioskować.
    Teraz byłem kolejny raz zafrasowany i bliski irytacji. Jak zareagować na takie słowa? Zważywszy, że nasz sześcioletni syn towarzyszył nam przy stole, przy czym także odstawił widelec i zerkał na mnie niespokojnie.
    Ze względu na niego zdecydowałem zachować spokój i pogodnym tonem wymruczałem:
    - Goblin? Ale one chyba wyginęły po uderzeniu meteorytu?
    - Kochanie – westchnęła Belinda. - Nie myl goblinów z gobizaurami. Kuba, pokaż ręce.
    Syn zagryzł usta i wysunął przed siebie ręce, ujawniając niewielkie zadrapania.
    Pokiwałem głową i sięgnąłem po szklankę z herbatą.
    - Moja droga, nie mylę goblinów z gobizaurami. Wiem nawet, że te ostatnie były duże, roślinożerne i żyły w okresie kredy. A te tu rany wyglądają na zabawę z Faryzeuszem, kotem sąsiadów.
    Żona pokręciła głową przecząco. Uderzało, że oboje byli bladzi i wyraźnie przygnębieni.
    - To nie zabawy z kotem, Michale. Kubę gryzie goblin. Każdej nocy. Od tygodnia.
    Poczułem, że rośnie we mnie gniew. Który ojciec pozwoliłby, żeby jego sześcioletniego syna zastraszano i to nierzeczywistymi stworami?
    Powstawało z kolei pytanie, która matka by to czyniła.
    - Wyjdź, synku – zwróciłem się do Kuby. - Zobacz, czy żółwie mają jeszcze świeży piasek. - Gdy spięty, by nie rzec: zgnębiony syn opuścił kuchnię, mój skierowany do żony ton nabrał ostrości dowódcy okupacyjnego garnizonu: - Co ty sobie wyobrażasz, do diabła? Czy nie za dużo pijesz tego jaskółczego ziela ostatnio? Odbija ci? Rozumiem żarty, ale ty po prostu wpędzasz nasze dziecko w stan lękowy!
    - Ja nie żartuję. Od tygodnia goblin terroryzuje Kubę. Wczoraj mi powiedział.
    Patrzyłem na nią z niedowierzaniem.
    - On ci powiedział? Czy wmówiłaś mu?
    - Niczego nie wmówiłam... Ja też myślałam, że gobliny wyginęły.
    - Belindo, do cholery! Gobliny nigdy nie istniały, to fikcja literacka!
    - Goblin mnie gryzie... - rozległ się smutny głos od drzwi.
    - Kubusiu, miałeś sprawdzić!... - urwałem. Po czym spytałem łagodniej: - Syneczku, czy coś cię w nocy gryzie?
    - Tak. Goblin.
    - Skąd wiesz, że to goblin? - spytałem opanowanym głosem, a przybranie takiego w podobnych okolicznościach kosztuje sporo energii życiowej. - Widziałeś go?
    - Tak.
    - Widziałeś...? Jak wygląda?
    - Taki mały – syn przysunął dłonie do siebie tak, że ledwo wcisnąłbym pomiędzy nie średnią marchew. - Ma główkę brzydką i ostre zęby. I szepcze, rzęzi, charczy i chichocze. I grozi mi. Mówi, że mi przegryzie tętnice i że będziecie płakać po mnie przez pół roku, a potem powiesicie się na balkonie... - W oczach Jakuba zabłysły łzy, które ścisnęły moje serce.
    Przez chwilę milczałem wstrząśnięty. W przeciwieństwie do żony, która z niewytłumaczalną satysfakcją zauważyła:
    - No widzisz! Trzeba wierzyć dziecku. Podważanie jego słów i przekonań to główny grzech rodzicielski i podstawowy błąd wychowawczy.
    Ten idiotyczny komentarz sprawił, że wziąłem się w garść.
    - Tak? A jak nazwiesz wmawianie dziecku, że atakuje go potwór? I stymulowanie jego lęków? To kataklizm wychowawczy! Gorzej: to paranoja, moim zdaniem. Goblinów nie ma, podobnie jak gobizaurów.
    - Kubusia gryzie goblin – upierała się Belinda. - Widział go przecież. Opisał wygląd.
    - Ten wygląd pasuje do chochlika raczej. Albo do krasnoludka od Konopnickiej – zaszydziłem nerwowo.
    - Czy krasnoludki od Konopnickiej przegryzały tętnice?
    Wstałem, odstawiając z rumorem krzesło, po czym wyszedłem z kuchni.
    Często z zastanowieniem patrzyłem na żonę, ale wciąż jeszcze udawało mi się obejść bez rękoczynów.

*

    Obudziłem się w środku nocy. Może z niewygody, bo spałem w salonie na kanapie. Może z wychłodzenia, bo przykryłem się tylko szalem. A może ze złości, która płonęła we mnie małym, acz niewygasłym ogniem gdzieś w głębi duszy.
    Najpewniej był to jednak niepokój o syna. Zapewne także o żonę, która zdradzała zmiany osobowości. Była dotąd raczej racjonalną osobą. Pastor niechętnie oddał mi córkę, ale przekonałem go obiecując, że zamiast podróży poślubnej zapewnimy mu pomoc w pisaniu książki „UFO nie istnieje – przestańcie nużyć Boga i ludzi odciągać od pracy i wychowywania”.
    Podniosłem się z kanapy, wsłuchując w ciszę. Nic jej nie mąciło; ani bojaźliwe wzywanie pomocy Jakuba, ani chrapliwe pogróżki goblina. Nie mogły – bo nigdy nie istniał.
    W przeciwieństwie do gobizaurów.
    Wykonałem krok w kierunku sypialni, ale zaraz zmieniłem zamiar i poszedłem schodami na górę. Jeśli Belindzie było tak dobrze w łóżku beze mnie, że nie pofatygowała się z pojednawczymi gestami – na przykład dyplomatycznie zalotnym rzutem poduszki w moją głowę – postanowiłem zajrzeć do syna. On potrzebował mnie zdecydowanie bardziej. Niestety – w dużej mierze dzięki matce, której działania uśmierzające strach i nierzeczywiste wyobrażenia należało uznać za co najmniej kontrowersyjne.
    Wszedłem do pokoju Jakuba bezszelestnie. Za nic nie chciałem zakłócić snu istocie, która miała oczywiste problemy z zasypianiem bez asysty i dwóch lamp jarzeniowych.
    Dzięki matce.
    Znów poczułem ukłucie złości. Widok śpiącego spokojnie syna trochę mi jej jednak odjął.
    Przez chwilę patrzyłem na niego w zastanowieniu. Ale nie tak, jak ostatnio na żonę. Nie z rosnącym poirytowaniem, a nawet niepokojącym odczuciem awersji. Na syna patrzyłem czule i z troską.
    Coś lub ktoś mimo wszystko podrapał mu ręce. Czy to Faryzeusz?
    Bałem się gorszej opcji. Autoagresji.
    Należało podjąć konkretne działania, i to już następnego dnia. Westchnąłem, pocałowałem Kubę w czoło, po czym odwróciłem się i uczyniłem dwa ciche kroki.
    Tylko dwa.
    Trzeci zawisł w próżni po tym, jak usłyszałem dobiegający spod łóżka charkot. Straszny, skrzeczący, bardziej płazi niż ludzki.
    Z sercem rozhuśtanym jak kula spiżowa na łańcuchu obróciłem się i jednym susem dopadłem łóżka. Był to dynamiczny sus, do jakiego zdolny jest jedynie zmobilizowany protektor własnego dziecka – ale był to też sus bezgłośny i zgrabny. Żadnych tam uderzeń kości piszczelowych o kant szafki czy potknięć o budowle z klocków.
    Zamierzałem dopaść potwora, czymkolwiek był.
    Czekałem aż dźwięk powtórzy się, zachowując żarliwą nadzieję, że mój syn nie obudzi się ani na skutek owych dźwięków upiornych, ani podczas egzekucji, którą właśnie z zimnym gniewem zatwierdziłem.
    Charkot-skrzekot powtórzył się. A potem, po kilku sekundach, na łóżka od strony okna zaczęło wpełzać na kołdrę coś małego, doprawdy niewielkiego... jak taki chochlik właśnie czy krasnoludek od Konopnickiej... A najprawdopodobniej był to po prostu szczur. To szczur podgryzał moje dziecko. To było oczywiste, logiczne, nade wszystko – dramatyczne i wstrząsające.
    Szczury roznoszą choroby i terror. Zostawiają blizny i traumę.
    Zacisnąłem zęby tak silnie, że jeden skruszył się, po czym wzniosłem dłoń rozcapierzoną jak stalowe narzędzie uśmiercenia, którym właśnie się stała.
    - Obudź się, Kubusiu - wycharczał intruz przerażającym głosem. - Przegryzę ci tętnicę udową i szyjną... Rodzice będą rozpaczać...
    Skamieniałem.
    Szczury roznoszą choroby i zostawiają traumę... Ale nie mówią.
    Nie grożą.
    A więc to był chyba jednak ten goblin... Mały. Lecz przecież upiorny, bezwzględny. Mały. Ale może taki był nocny gatunek goblinów. Małych, chciwych terroru na śpiących dzieciach potworów.
    Nocny goblin.
    W półmroku rozróżniłem sunącą wzdłuż krawędzi łóżka spiczastą główkę. I łapki poruszające się w sposób wyraźnie drapieżny, wrogi. Za chwilę zęby zacisną się na tętnicy. Za chwilę Jakub otworzy oczy, a trauma już nigdy go nie opuści.
    Z szybkością pioruna – Zeus zazdrościłby mi tej szybkości – wystrzeliłem dłoń ku małej głowie goblina. Zacisnąłem i zmiażdżyłem ją w amoku. Nigdy nie czułem takiej siły w palcach. Rozległ się głośny chrupot łamanej kości i jęk nieomal ludzki. Zerknąłem trwożliwie na syna, a upewniwszy się, że śpi, wróciłem spojrzeniem do goblina. Leżał nieruchomo i płasko jak taka szmacianka. Nie żył. Mało kto żyje po tym, gdy łamie mu się kark i czyni z głowy miazgę.
    Ale mało kto ma jeszcze po tym zdolność wydawania dźwięków, a ja znowu usłyszałem jęk bólu. Oszołomiony chwyciłem ciało goblina i zapaliłem lampę na stoliku, nie bacząc już na sen Jakuba.
    Zapalenie światła może ujawniać straszne rzeczy. Tak było i tym razem.
    Goblin w istocie był szmacianką. I to już przed tym, nim zgniotłem mu główkę. Był zabawką; pacynką nakładaną na dłoń w potrzebie odgrywania przedstawień. Trudno zabić coś, co stworzono z tektury, włóczki i lnu. Trudno też podejrzewać pacynkę o roznoszenie chorób i przegryzanie tętnicy udowej.
    Owszem, wyglądała okropnie; może w istocie miała przypominać chochlika, gnoma lub goblina, lecz nigdy nie pomyślała o terrorze. Ogłuszony odrzuciłem ją aż na korytarz.
    A potem spojrzałem w dół, pod łóżko. Dobiegł spod niego ten sam jęk. Bolesny i ludzki, bo też wydany przez moją żonę, która wygramoliła się stamtąd z wysiłkiem. W górze trzymała złamany palec; ten, którym poruszała główką pacynki.
    - Co ty... Co to ma znaczyć?! - wybełkotałem.
    Belinda zwróciła na mnie przekrwione oczy.
    - Należy wierzyć dzieciom – wycharczała strasznym głosem.
    Zabiłem goblina.

___________________________________________________________


18 komentarzy:

  1. Czytelnik, któremu zaimponował heroiczny koniec króla Otobuktusa ["Etykieta 2"] i jest przez to ciekaw charyzmatycznego końca ojca tegoż władcy - Teworukasolepuntodydesa XI - może się z przebiegiem dramatycznym owego końca zapoznać, kupując książkę "Lwy Nemejskie" [pomiędzy 27 opowiadaniami znajdzie tam "Etykietę 1"] albo... losując ją w ogłoszonym przez trąby jerychońskie konkursie polityczno-etnograficznym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Patologia!!!!!!!!!!Świetne, zwarzywszy na to że autor śmieje sie z realiów naszego życia!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. dlaczego w Patologii,Pani biorąca udział w konkursie (400kochanków)początkowo ma na imie Agata...

    OdpowiedzUsuń
  4. ....potem zaś na końcu Beata???czyzby autor został przyłapany na drobnej omyłce??:)

    OdpowiedzUsuń
  5. czyteż zaraz ja zostane przyłapana na niezdarnym czytaniu;-) pozdrawiam!!!!!!!!! WSZYSTICH:-p

    OdpowiedzUsuń
  6. a obraz z opowiadania Patologia, taki jakis mi znany....hmmmmmm
    jak bym to juz gdzieś widziala:)

    OdpowiedzUsuń
  7. BIBI, to trochę przerażające...;-)
    Autor przyznaje się do omyłki, bo hipokrytą nie jest tak samo jak hoplitą (tego to już trochę mu szkoda). Jestem pod wysokogórskim wrażeniem spostrzegawczości!! Honorowa Odznaka Strzelca Alpejskiego już w drodze. Kolejną nagrodą za ten strzał wyborowy jest Przywiley Wyłączności na komentarze na Lwach w paśmie godzinowym między 4.00, a 5.00 nad ranem. Gratuluję. Niech mój błąd choć trochę usprawiedliwi wstrząs wywołany całą tą PATOLOGIĄ............
    Bardzo Wam dziękuję za miłe opinie, wysyłam rydwan dropów z całusami (dyplomatycznymi, nie przekraczającymi granic salonowej ogłady i autonomii organicznej).

    OdpowiedzUsuń
  8. czekamy na więcej opowiadań! ponoć w zanadrzu ich czterysta...

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, 400, z dokładnością do czterystu, bo rzecz podliczono i prześwietlono lampą kwarcową. Obiecuję nową porcję w ciągu kilku dni:).

    OdpowiedzUsuń
  10. mam pytanie do autora? czy wierzy Pan w Boga? bo tak jakos mnie to zaciekawiło.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak, wierzę w Boga, a nawet czynię wysiłki nawiązania z nim dialogu. Co więcej: wierzę, że On wierzy we mnie, co jest może trochę zuchwałe, ale przydaje sił i nadziei. Oczywiście wierzę w Boga Wszystkich Stworzeń, a nie w boga wskazywanego dla wybranej frakcji "jedynie słusznych wiernych" przez jedną z licznych religii. Zakładam też, że Bóg ma poczucie humoru, i to niepospolite, wszak stworzono nas na podobieństwo...

    OdpowiedzUsuń
  12. Bzdury. Jestem faktem, a nie jakąś ironizującą, trójczłonową hipostazą. Proszę wytwór o więcej szacunku. Inaczej ubiję Autora niczym poczucie humoru u Zygi.
    Bóg Pan

    OdpowiedzUsuń
  13. Brzmi groźnie. Ale zaryzykuję. A na upadek Zygi nie stawiałbym tak bardzo. Powstanie jak Łazarz, silniejszy niż kiedykolwiek przedtem.
    Kiedy jednakowoż piorun boskiej interwencji mnie w istocie spopieli i po Europie rozrzuci, proszę do grobu wykopanego dla szczątków mnie-profanatora wrzucić dvd i serię z porucznikiem "Columbo". I "Bruneta wieczorową porą". I kilka książek Niziurskiego koniecznie.
    Ponadto: szal, torebkę pistacji, wafle ryżowe z orkiszem, słoik miodu Manuka na pokrzepienie, syfon, lentilki, kompas, latarkę i mapę Bieszczadów.

    OdpowiedzUsuń
  14. Autor raczy dydkować warunki, a to grozi groźbą podwójną. Teraz zastanawiam się, czy Autora nie ostawić na padołku, ale z pogorszonym warunkiem. Np. otoczon byłby on, a zaiste stać się tak może, dźwiękiem muzyki pop i widokiem Agaty Młynarskiej. Na każdym kroku. Gdy skończę z Mubarakiem, jakąś w tej materii decyzję powezmę.
    PS. Wstrętnie mnie sobie skojarzono z prymitywnymi wierzeniami gromowładnych, popielących bożków. Mam żal o to. Ja anihiluję przez strącenie w niebyt. Tworzę ludzi powołując ich Do-Bytu, znikam ich przez Od-Byt. Niech Autor zważy na to przy kolejnej negocjacji.
    Zalecam dietkę, trochę sportu, dużo czasu z rodziną i NIE BLUŹNIĆ. Oto gwarancja uniknięcia kiszek moich.
    Acha, widziałem ostatnio imć Zygę, jak biegał w kółko bełkocząc coś o loczkach. Łazarz powiadasz...
    Bóg Pan

    OdpowiedzUsuń
  15. Racz, Panie, mieć na swej niebiańskiej uwadze, żeś przydał ludzkiej istocie narzędzia fortelu i zwodzenia. Zyga symuluje obłąkanie, zbierając pod takim przykryciem moc uderzeniową...
    Trochę przeraziły mnie warunki ukarania. Dlatego wycofuję z życzeń grobowcowych syfon i lentilki.
    Niespecjalnie też jestem chętny zniknąć Od-Bytowo, to nie przystoi obywatelom gatunku, który podbił Księżyc, ośmielam się zauważyć? Dlatego, w ramach ugody, wycofuję z listy roszczeń pośmiertnych także mapę Bieszczadów.
    Ale przynajmniej niech telewizor Ametyst Włodarz Przstrzeni niech mi łaskawie obieca...
    I lampę z abażurem. Elektryczny koc, i poduszkę, co masuje. I wibruje. I komiksów parę z Tytusem.
    A szklankę do herbaty z koszyczkiem lub chociaż spodeczkiem. Bo lubię herbatę po PRL-owsku delektować...

    OdpowiedzUsuń
  16. Gratuluję warsztatu,rozwija się w dobrym kierunku,tak trzymać,pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie Panu dziękuję i za wizytę, i za opinię! Tak, cały czas pracuję nad sobą, patrzę okiem krytycznym, więc powinno iść ku polepszeniom. :)

      Usuń