Może zatem, gwizdać na pogodę i uniezależnić się od jej kaprysów. Jednym z wyjść jest wyjazd za granicę, co dla większości patriotów nie wchodzi w rachubę. Co pozostaje? Ano, można spędzić wspaniale relaksujące i co najważniejsze zdrowotne wakacje w polskich Grotach Solnych. Może po takich wakacjach nie będziemy imponować wspaniałą opalenizną ale za to regeneracja gwarantowana.
A jak wolny czas pomiędzy wojnami przeciw Persom i zawodami w karaoke spędzali najlepsi wojownicy starożytnej Grecji? Na odpowiedź zapraszam do lektury Wielkiej tajemnicy Spartan.
Kserkses,
król Persów, trzymał palce dłoni na swych ustach. Wokół panowała
pobożna cisza. Żaden z jego sług i wojowników nie śmiał okazać się
głośniejszym od liścia przerzucanego wiatrem. Kiedy Kserkses trzymał
palce na ustach, oznaczało to zawsze dwie rzeczy: konfuzję króla i
ścięte głowy tych, którzy podpadli. Czym po prawdzie pomagali swemu
władcy odreagować zmartwienie i wrócić do majestatycznej, półboskiej
równowagi. Kochali go, ale niewielu było skłonnych oddać głowę.
Lepiej kochać żywcem.
A
król Kserkses zmartwienie miał poważne. Takie na sto, może nawet i
dwieście głów. Po dwóch dniach zmasowanych ataków na wąwóz termopilski
jego boska armia była bliska nieodwracalnej frustracji i załamania,
zaznawszy szokująco niewspółmiernych strat. Owszem, p o d o b n o padła
garść Spartan, lecz zabitych Persów trzeba było liczyć w tysiące! Grecy
bronili się już nie tyle z heroiczną, co po prostu bezczelną
skutecznością, a przełomu nie dokonała nawet elitarna gwardia
Nieśmiertelnych.
Co
prawda zgłosił się jakiś usłużny donosiciel grecki o imieniu Efialtes,
obiecując, że poprowadzi wojsko perskie tajną ścieżką na tyły obrońców,
ale doradzający Kserksesowi wygnany król Sparty, Demaratos, zbył tę
obietnicę wzgardliwym komentarzem:
-
Choćby i otoczyć Spartan z czterech stron świata poczwórnym
pierścieniem, nic nie złamie ich szyku i nic nie odbierze zwycięstwa!
Persowie
wytrzeszczyli oczy na tak śmiałe słowa. Demaratos powinien był bardziej
liczyć się z nastrojami Kserksesa. Który westchnął, po czym przemówił z
gorzką ironią:
-
Rzucę na Leonidasa 20 000 żołnierzy od frontu, by związać ich walką i
skupić w tym punkcie ustawienie szyku. Po godzinie Nieśmiertelni uderzą
od tyłu. Falanga nie jest chyba skuteczną w obie strony?
Demaratos uśmiechnął się nikle.
- Dwie są falangi u Spartan, wielki królu. Ta, którą mają w sercach, nie zna ograniczeń.
Kserkses
zagryzł wargi, jego oczy pociemniały. Wydawało się, że los głowy tak
zuchwałej, a przy tym spartańskiej, jest już przesądzony. Kilku
Nieśmiertelnych przysunęło się nawet bliżej króla-wygnańca, wznosząc
niezbyt dyskretnie ciężkie włócznie.
- Ale przecież 300 Spartan nie pokona 150 000 Persów? – wycedził Kserkses.
- Nie bardziej niż wczoraj i dziś do tej pory – brzmiała odpowiedź.
Persowie spojrzeli po sobie wstrząśnięci. Demaratos musiał być szalony, pewnie stracił rozum, jak to król z wyrokiem banicji.
-
Panie Ziemi Prawie Całej – ośmielił się wtrącić donosiciel Efialtes,
obawiając się, że za jedną utrąconą głową grecką pójdzie następna. –
Spartanie są najzdolniejszymi żołnierzami Hellady, ale gdy twoje wojsko
znajdzie się za ich plecami, będą zgubieni. Znam ich doskonale, to nie
demony, lecz ludzie tacy jak my.
Demaratos roześmiał się swobodnie. Król Persów zwrócił się do niego surowym głosem:
-
Nie chcesz chyba powiedzieć, że Spartanie są demonami? Co zaraz się
zresztą okaże, bo jeśli nie przekonasz mnie o swej pożyteczności dla
mojego imperium, wypróbuję odporność twojej szyi.
Wygnaniec przełknął ślinę.
-
Spartanie nie są demonami, panie. Ale ich męstwo zadziwia nawet demony.
Mimo to są oczywiście tylko ludźmi, których wytrzymałość i fart są
ograniczone. – Ciężko wypowiedzieć takie kłamstwo, nawet jeśli ma się
żal do swego ludu i Demaratosa zakłuło w sercu.
Głowę jednak uratował, bo Kserkses odprężył się nieco i spytał bardziej przyjaznym głosem:
- Co radzisz?
Demaratos odetchnął i zamyślił się.
-
Przeprowadzenie elitarnych oddziałów tajnym przejściem, co proponuje
Efialtes, jest oczywiście znakomitym pomysłem – rzekł, kiwając głową. –
Tyle, że może nie wystarczyć. – Umilkł, napawając się powszechnym
marszczeniem perskich brwi. Niech go docenią, niech poszanują na miarę
jego usług i rangi. Odzyska Spartę, rozegra swoją politykę pomsty.
Uśmiechnął się nikle i podjął: - Spartanie rozgramiali przeważające siły
wroga już za moich i moich dziadów czasów. Ale to były proporcje 1-3,
1-4, a nie takie... – wzruszył ramionami, wskazując znacząco na posępnie
milczących Persów. – Dopiero Leonidas wprowadził tajemnicze techniki
wojenne. Dzięki temu stu Spartan może zmiażdżyć 10 000 obcych
wojowników. Cała Grecja boi się Sparty i daje szantażować.
Kserkses milczał zafrasowany.
- Chciałbym, żeby Leonidas przeszedł na moją służbę – rzekł.
Demaratos z najwyższym, spartańskim wysiłkiem, stłumił śmiech szyderstwa.
- Nigdy tego nie zrobi – zawyrokował z drewnianą twarzą.
Efialtes pokiwał głową zrezygnowany. Zdolności dyplomatyczne Demaratosa były żałosne. Nic dziwnego, że go wygnano.
- Sądzę jednak – podniósł głos były król Sparty – że jest szansa, by poznać sekret potęgi Spartan.
Błysk rozjaśnił oczy Kserksesa.
- W jaki sposób?
-
Należy przebrać w strój Spartanina lub innego greckiego sojusznika,
twojego szczególnie zaufanego, ostrożnego i przebiegłego żołnierza, a
następnie wysłać go na przeszpiegi do obozu Leonidasa. Nocą walki się
nie toczą, nie sądzę więc, by byli szczególnie czujni. – To było kolejne
kłamstwo, które ugryzło serce Spartanina. Demaratos wiedział, że jego
rodacy byli nocą czujni i drapieżnie chłonni dźwięków wojny nie mniej
niż za dnia. Zdawał sobie jednak sprawę, że Kserkses nie zniesie już
dłużej komplementowania wrogów. – Musi to być człowiek bardzo pewny
siebie, charyzmatyczny, no i obeznany z językiem i wojskowymi obyczajami
Greków.
- Czy masz na myśli siebie?
- Nie, panie. Rozpoznałby mnie każdy z nich i szansa przepadłaby bezpowrotnie.
Kserkses rozejrzał się zafrapowany.
-
Ja nie pójdę – zastrzegł Elfiates skrzekliwie. – Mam już wyznaczone
zadanie jako przewodnik. Poza tym mam egzemę, osteoporozę kości ramion,
nie panuję nad dźwiękami organicznymi i jestem zdrajcą z natury.
- Pozwól nam pójść, panie! – wyciągnęli ręce Nieśmiertelni.
- Kocham was, moje dzieci – uśmiechnął się król Persji – ale Demaratos słusznie powiedział: to musi być pewny siebie i charyzmatyczny człowiek. – Pokiwał głową. – Ja pójdę.
-
Nie możesz, panie! – zerwał się jeden z Nieśmiertelnych w przerażeniu.
–To niebez... – Urwał, a raczej urwała jego głowa, zdjęta błyskawicznym
cięciem.
Kserkses otarł rękawem ostrze miecza i wciąż uśmiechnięty upomniał:
-
Nikt na ziemi, w wodzie i w powietrzu nie zabrania królowi Persji.
Nawet z miłości. Dajcie mi tu strój Tebańczyka, który wpadł przedwczoraj
na straże. Idę do Greków.
Gdy
zakładano szaty na Kserksesa, panowało milczenie, tak uroczyste, jak
kłopotliwe. Nikt nie ważył się już błagać władcy o rozwagę i zaniechanie
szalonego planu, nie wypadało też żegnać go niczym straceńca, choć
wielu tak go widziało.
- Odkryję tajemnicę siły Spartan – zapowiedział determinowany Kserkses. – Jutro wszyscy oni zginą.
Chwilę
później perski król przemykał w ciemności ku przesmykowi. Nie czuł
strachu, gdyż od dziecka wmawiano mu boskie moce i ochronę, to zamknęło
umysł przed poczuciem osobistego zagrożenia. Poza tym wróżbita
zapowiedział powodzenie misji. Fakt, że dopiero czwarty; trzech
powściągliwych w okazaniu entuzjazmu musiał dla przykładu ściąć. Cóż, za
mocno go kochali.
Gdy
minął ostatnie warty Persów, poruszał się już jak cicho i dynamicznie
zarazem, jak doskonała hybryda człowieka i lwa. No tak – uśmiechnął się
do siebie – coś takiego robili dawniej Sumerowie. Szkoda, że tego
zaniechano. Nie samą strategią rozgrywa się natarcie.
Głowił
się na fenomenem wojennej sprawności Spartan. Usłyszał już sporo
raportów od żołnierzy, jeńców, no i wrogów narodu Leonidasa. Wszystkie
mówiły rzecz zaskakującą. Nie tylko to, że jeden Spartanin mógł stawić
czoła pięćdziesięciu nieprzyjaciołom. Co oszałamiało najbardziej, po
kilkunastu atakach wymienianych oddziałów perskich, Leonidas wprowadzał
przeciw nim w bój tych samych 300, zawsze w y po c z ę t y c h,
uderzających świeżością, zapałem i radością bojową żołnierzy!
Zawsze świeżych. Zawsze wypoczętych.
Noc nie mogła zregenerować organizmów, które walczyły cały dzień!
Ale
mogła to zrobić magia. Lub nieznane zioła. Kserkses przyspieszył
bezwiednie, nieomal pędził w powietrzu. Jeśli zdobędzie to zioło, pokona
Greków już z racji przewagi liczebnej. Zajęcie reszty świata nie
powinno zająć ani roku...
- Kto idzie! – zabrzmiało mu nad uchem.
Zamarł w pół skoku zaskoczony, jakby doznał porażenia. Ogarnięty myślami stracił na czujności...
- Jesteś Tebańczykiem? – głos wartownika nie wydawał się ani wrogi, ani na pewno napięty. Raczej szczęśliwie odprężony.
Jak to u zwycięzców.
Światło pochodni ujawniło oczom Kserksesa potężny spartański pancerz.
-
Tak – przemówił spokojnym i odpowiednio twardym tonem. – Miałem
spotkanie z kobietą. Nie mów nikomu. – Spodziewał się usłyszeć
porozumiewawczy śmiech Greka, ale zamiast tego ciężka ręka spadła mu na
ramię.
- Z kobietą? – Spartanin nie krył zdziwienia. – Podczas wojny?
Kserkses
prawie się żachnął. Fanatyzm dyscyplinarny Spartan rzeczywiście miał
zasłużoną sławę. Szkoda, że jego armia nie słynęła z żelaznych zasad.
Zastanawiał się, jak wybrnąć z niefortunnej wypowiedzi, ale zabrało to
zbyt wiele czasu.
- Jak się nazywasz? – Wartownik wbił niego przenikliwy wzrok.
- Scypion – wypalił bez namysłu.
- Scypion??
- Anubis.
- Anubis?!
W
tym momencie pogubiony Kserkses zrobił najlepszą rzecz, jaką mógł.
Wybuchnął gwałtownym, rubasznym, dość brutalnie brzmiącym śmiechem,
serdecznie uderzył pięścią w opancerzony tors Spartanina, po czym bez
ceregieli minął go i ruszył ku pozycjom wroga. Po kilku krokach
wyszczerzył zęby i pomyślał, że jego charyzma i przebiegłość wyraźnie
spełniały oczekiwania zrzędy Demaratosa.
- Pamiętaj, że nie wolno ci podejść do linii Spartiatów przed świtem! – usłyszał za sobą.
Zrobił
jeszcze dwa kroki i stanął. Potem odwrócił się i wolno ruszył z
powrotem. Spartanin, wciąż zafrasowany osobliwym żartem Tebańczyka,
podniósł na niego zdumiony wzrok.
- Ale dlaczego? – spytał Kserkses.
- Dlaczego co? – zakłopotanie wartownika pogłębiło się.
- Dlaczego nie mogę podejść do braci Spartan przed świtem?
Wartownik nachylił ku niemu pochodnię.
- Nie jesteś Tebańczykiem – stwierdził spokojnie.
- Nie – przyznał sucho król Persów. Po czym wbił sztylet w szyję Spartanina.
Po
chwili podchodził pod pozycje Leonidasa w pancerzu Spartiaty, dźwigając
ciężką, okrągłą tarczę i oszczep. Mijał coraz więcej żołnierzy, ale już
nikt go nie zaczepiał. Zastanawiał go natomiast narastający gwar w
środku obozu.
- Nie pchać się! - zawołał ktoś ze śmiechem. - Cała noc przed nami!
Noc przed nami? – zmarszczył brwi Kserkses. – Co on miał na myśli? Chyba nie szaleństwo w rodzaju nocnego natarcia?
Przyjrzał
się mijanym Spartanom i odczuł wstrząs. Nawet potknął się, co
natychmiast ściągnęło na niego liczne spojrzenia i prawie zgubiło – bo
Spartanie nigdy się nie potykali. Nawet ciężko ranni. Ale wstrząs, który
odczuł, miał uzasadnienie. Jak okiem sięgnął po obozie rozświetlonym
pochodniami, nigdzie nie było widać ani jednego rannego żołnierza! Czy
choćby draśniętego. Znużonego. Nic z tych rzeczy. Wszędzie uderzała
radość i świeżość, zadziwiająca witalność wojowników, pogrążonych w żywo
prowadzonych, okraszonych żartem rozmowach.
Demony – pomyślał porażony i potknął się po raz drugi. Rozmowy wokół niego zamarły natychmiast.
To koniec - pojął, choć nie zatrzymał się, idąc z uporem przed siebie, w serce wąwozu. – Już po mnie.
Zachował
spokojny umysł, tylko przez jego serce przelewała się kaskada gorącej
wody. Ale nikt go nie zatrzymał. Zamiast tego nieoczekiwanie usłyszał
śmiech i słowa uznania:
- Zupełnie jak Pers! Doskonale to odegrałeś, bracie!
Kserkses
przytomnie uniósł ręce w geście triumfu i podziękowania, po czym
oddalił się, nie odwracając głowy. Boska moc jest ze mną – pomyślał –
bom ja jest synem bogów. Skarcił się za ten moment przestrachu i
zwątpienia, a po chwili stanął przy największym kręgu Spartiatów. Stali w
szczelnym, stłoczonym kręgu, odwróceni do niego masywnymi plecami.
Wokół płonęły duże ogniska, ale ich blask chwilowo nie odsłaniał królowi
Persów tego, co skupiało uwagę i wyraźne zafascynowanie jego wrogów.
Zaraz
poznam tajemnicę Spartan – pomyślał wzruszony. Poczuł też większy
przypływ odwagi i zdecydowania, bo pojął, że łaska i ochrona bogów
przydzielone mu były bez ograniczeń. To dodało mu rezonu. Stanowczo
rozepchnął dwóch żołnierzy, by przebić się do wnętrza kręgu. Spartanie
rzucili na niego pobieżnym okiem, po czym wrócili wzrokiem do tego, co
ściągnęło także zdumione oczy Kserksesa.
Na
środku, między czterema zatkniętymi żagwiami, znajdował się wielki właz
z brązu, wyposażony w dwie masywne klamry. Właz wiodący pod ziemię.
- Bahramie*, wspomóż mnie – wyszeptał bezgłośnie Pers. – Czyż Grecy zawarli pakt z demonami?!
Przez
kilka sekund znowu był bliski trwogi, lecz szybko opanował się. Bogowie
go nie zostawią. Przywiedli go tu, by ukradł tajemnicę i zwycięstwo. I
zrobi to.
Gdyby
nawet chciał uciec, nie zdołałby wyrwać się z kamiennej, nieomal
miażdżącej go ściany ściśniętych greckich ciał. Wszyscy z natężeniem
wpatrywali się we właz. Było oczywiste, że KTOŚ lub COŚ musiało stamtąd
wyjść.
Z wnętrza dobiegło dudnienie.
- Idą! Idą! – ożywili się Spartiaci.
Kserkses
spojrzał na nich z asekuracyjnie pochyloną głową; blask ogni był tu
silny i bardzo go narażał. Z niedowierzaniem i pewnym gniewem odkrył, że
jego nieprzyjaciele w ogóle nie czuli strachu. Byli tylko rozradowani!
Dawno już przywykli do wizyt i wsparcia demonów – uznał gorzko. I trochę
zazdrośnie. Dlaczego demony nie złożyły propozycji przymierza jemu,
najpotężniejszemu z królów?!
No tak, bali się jego potęgi i bóstw, które za nim stały.
Ale
i Kserkses trochę się bał. Rumor pod włazem narastał. Miał wrażenie, że
ten rumor przeniósł się do jego serca. Oszczep w jego rękach zaczął
drżeć, nieomal trzepotać rybio, czego mimo usilnych prób unieruchomienia
ramienia nie zdołał przemóc. Z całą pewnością wystawiało go to bardziej
niż tamte potknięcia – szczęściem Grecy nie odrywali roziskrzonych oczu
od włazu.
Spod którego dobiegł nagle nieludzki, wstrząsający wrzask triumfu. Wrzask demona spieszącego po należne mu ofiary.
W rodzaju 150 000 Persów i ich pana, profanatora Grecji.
Profanator
Grecji zapomniał o opiece bogów i wydał z siebie żałosny krzyk istoty
wepchniętej na krawędź piekła. Nikt tego nie usłyszał – jednocześnie
huknął donośny, euforyczny śmiech żołnierzy, będący odpowiedzią na ryk
demona wychodzącego do świata ludzi.
Kserkses zmartwiał.
Właz uchylił się.
Opadł na bok z brzękiem.
Kserkses
chciał osunąć się na kolana i błagać o litość, albo żołnierską śmierć,
albo obywatelstwo, albo... Nie mógł jednak przełamać stężenia, w które
popadł. Stał się posągiem. Oszczep ani drgnął, wrośnięty w skamieniałe
ciało. Serce skarlało, ograniczone do spowolnionych podrygiwań,
pasujących może istocie poddawanej zamrażaniu, lecz nie królowi imperium
przejmującego planetę.
- No szybciej! Wychodźcie, bracia! – zawołał jeden z żołnierzy, o których wspierał się Kserkses.
Z piekła wychyliła się głowa w spartańskim hełmie. Spod hełmu radośnie szczerzyły się spartańskie zęby. Kserkses patrzył tępo.
Krąg
otaczających go wojowników rozluźnił się nieco – czego omal nie
przypłacił upadkiem – by przepuścić tych, którzy wyszli spod ziemi.
Ponad stu emanujących energią Spartan.
-
Dobrze! – rozległ się z tyłu mocny, trochę spiżowy, trochę śpiewny
głos. – Chodźcie tu do waszego króla. Kto jest gotów walczyć z
Leonidasem przez cały jutrzejszy dzień, do mnie żywo!
Spartiaci, którzy opuścili szyb, chciwie, z energią odświeżonej pumy, rzucili się do swego wodza.
Król
perski bardzo chciał zobaczyć Leonidasa. Ale nie odwrócił rozsądnie
głowy. Zresztą wciąż był zesztywniałą posągowo istotą, usiłującą przemóc
lęk i oszołomienie, by zrozumieć niespodziewane obrazy.
-
Witajcie w Termopilach, rodacy – mówił Leonidas uroczyście i ciepło. –
Jutro jest wasz dzień i wasz triumf. Pojutrze ustąpicie tej uczty
kolejnym.
Kolejnym...? Kserkses poczuł, że minęła sztywność w szyi, a oszczep zadrżał.
- Bahramie, nie opuszczaj mnie – wyszeptał, próbując zapobiec łzawieniu oczu. Lecz oczywiście temu nie dało się zapobiec.
-
Bracia!! – zawołał Spartiata po jego prawej stronie. – Dla nas już
koniec wojny! Szkoda, a jednak nie smućcie serc waszych! Schodzimy, by
zaznać nagrody za najwyższe w świecie ludzkim męstwo!
Schodzimy?...
Kserkses zatrzepotał powiekami, odczuwając nową falę strachu i
zagubienia. Usiłował nieporadnie uczynić krok w tył, było już jednak za
późno. Spartanie znów ścisnęli się, po czym z wrzaskiem barbarzyńsko
uwalnianej radości runęli do szybu. Pchając przed sobą króla Persji,
który, owszem, zapierał się kurczowo, lecz był to opór o skuteczności
zajęczej i już po sekundzie leciał w dół z ciężkością i
niepowstrzymaniem odpowiednim dla zbroi, którą miał na sobie, i
rezygnacji, którą nosił w sercu. To koniec – pomyślał kolejny już raz. –
Umieram. Nigdy mnie nie znajdą. Nieśmiertelni będą płakać cały miesiąc,
a potem złożą głowy Grekom.
Uderzył w coś miękko, odbił się trochę jak piłka, znów opadł, po czym pochwyciły go czyjeś ręce.
-
Znowu skoczek! – usłyszał rozbawiony głos. – Zawsze z tuzin nie
wytrzyma i zamiast zejść drabiną, rzuci się w dół, by szybciej dobić do
kurortu!
Do
kurortu? Kserkses usiadł, rozejrzał się, po czym znowu oniemiał. Może
nawet zwariował, stracił zmysły – ale tylko na chwilę. Po chwili zmysły
jakimś cudem, przeznaczonym mu cudem, wróciły i pozostał wciąż sprawnym
cieleśnie i rozumowo szpiegiem i złodziejem spartańskiej tajemnicy.
Która
odsłoniła się wokół w całej swej niewiarygodnej, niepojętej perską
kulturą i porządkiem rzeczy. Kserkses siedział na grubym, obłożonym
atłasem materacu pośrodku najpotężniejszej z jaskiń. Rozświetlały ją
tysiące tysięcy lampionów rozwieszonych u powały. Wypełniały – tysiące
Spartan.
Tysiące!
Co najmniej 30 000, może 50 000. Silnych, energetycznych, szczęśliwych.
Nie byli jednak stłoczeni. Jaskinia była podzielona na sektory i tak
rozległa, że pomieściłaby armię Persji.
Kserkses
zapomniał o niebezpieczeństwie. Z żabio, naprawdę niezbyt królewsko i
nie za dostojnie wybałuszonymi oczami, rozglądał się i chłonął obrazy,
które omal nie zabiły mu umysłu.
Na
wielkim stadionie, dość blisko, setka Spartiatów rozgrywała mecz głową
Nieśmiertelnego. Setki kibiców pokrzykiwały z trybun w radosnym
upojeniu. Zza stadionu wychynęły z rumorem rydwany w rozgrywanym obok
wyścigu. Zresztą nie jedyne – w pobliskich sektorach ścigały się konie,
charty, kozły, a nawet sami żołnierze, dla utrudnienia spętani w nogach,
obciążeni workami kamieni i pozbawieni widoczności poprzez grube worki
włożone na głowy.
Ale przecież biegli dziarsko i bez potknięć.
Jak to Spartanie.
Zdruzgotany Kserkses przeniósł łzawiące oczy dalej. Zobaczył śnieg!!
Czy
może raczej lód. Sztuczny, najpewniej wyczarowany. W oblodzonym torze z
łoskotem przelatywały bobsleje, z których dobiegały greckie okrzyki
ekscytacji i pozdrowienia.
Patrzył
dalej. Grecy z entuzjazmem sposobnym pacholętom zjeżdżali ogromną, nie
od razu ogarnioną spojrzeniem zjeżdżalnią wodną, pełną skrętów i
zaostrzonych spadów, by w końcu lądować w basenie połyskującym błękitną
wodą. Popiskiwali przy tym dziewczęco, czego nawet tak stępiały,
osaczony i bliski żałosnego zezwierzęcenia mózg, jak mózg króla Persji,
nie mógł przeoczyć.
Popiskiwali dziewczęco!
Na polu bitwy nigdy tego nie robili.
Sektorów
było mnóstwo. Załomy podziemnej pieczary z pewnością kryły jakąś ich
część. Nie mniej król Persji dostrzegł jeszcze teatr satyry i kukiełkowy
– w obydwu przedstawiano właśnie bardzo prześmiewczo manewry i
nieporadność armii Kserksesa. Jego samego sprzedawano na pobliskim
wernisażu; parodystyczne wizerunki na obrazach, rzeźbach, czy po prostu
figurki i gałganki musiały być tanie, bo żołnierze brali je garściami.
Do Kserksesa rzucano też strzałkami i oszczepami – liczne tarcze z jego
wykrzywioną małpio twarzą oferowało dwanaście dostępnych strzelnic.
-
Bracie! – ktoś trącił go serdecznie. – Wyglądasz na zafrasowanego. Nie
martw się, jeśli ten fantasta i megaloman Kserkses uprze się trwać u
Termopil do wykrwawienia wszystkich swoich sił, może będziesz miał
jeszcze okazję załapać się do kolejnego turnusu!
-
Turnusu? – wyrzęził płazio król Persów. Nie zwrócił twarzy na
Spartanina, który go zaczepił, więc nie ujawnił swoich wytrzeszczonych
oczu, z których wyciekały łzy i obłęd.
-
Oczywiście szansa jest niewielka. Wychodzimy w bój w trzystuosobowych
zmianach, zatem by doczekać następnej, musimy liczyć na niezłomność
Persów. A z tego nie są znani! – Grek wybuchnął śmiechem. – Czy zostałeś
ranny, kamracie? Wyglądasz słabo.
- Nie... Tylko pierwszy raz... To znaczy...
-
Pierwszy raz w tej Sztolni? – zdumiał się Spartiata. – No tak, to jedna
z nowszych. Leonidas zadziwia nas wszystkich prężnością. Siedem Sztolni
zbudował pod Spartą, osiem innych jest już wykańczanych pod Atenami,
Tebami, Koryntem, Argos i w Macedonii, co pozwoli ostatecznie
sterroryzować i zdominować ich wszystkich... No, a za rok czy dwa
pociągniemy na Persów!
- Na Persów?...
-
Ba, już teraz wszczęte są tam w wielkiej tajemnicy wstępne prace nad
systemem Sztolni, w tym aż trzech wokół Persepolis! Kserkses upadnie i
rozbije się jak figura z nefrytu! Jeśli nie tu, to na własnej ziemi. –
Spartiata kręcił głową w urzeczeniu, aż czerwony pióropusz jego hełmu
zdawał się rozmytym ogniem. – Leonidas... Okazał się prawdziwym
półbogiem wojny i reformacji spartańskiej! Pomysł, by wmówić
nieprzyjaciołom, że 200, czy 300
Spartan potrafi zmagać się z tysiącami równorzędnych żołnierzy... Gdy
tymczasem oddziały wymiany, i w ogóle pół armii Sparty czeka pod ziemią,
oddając się rekreacji!
Kserkses
prawie odgryzł sobie wargę. Wszystko stało się jasne. Spartanie –
owszem! – imponowali dyscypliną i hartem – nie byli jednak wojownikami
pozaziemskiej miary. Wszystko było iluzją, mistyfikacją. Ba, profanacją
praw boskich!
Ciągle
oszołomiony, rozejrzał się z większą uwagą. Z pewnością w któryś z
sektorów Sztolni znajdował się i szpital. Spartiatom zdarzało się paść w
polu, a zatem i rannych musiało być więcej, niż do tej pory sądzono.
Dyskretnie unoszono ich w podziemia, zastępując świeżymi, chciwymi walki
rodakami. Dlatego tak rzadko widziano padłych Spartan! Cóż za
demoniczny plan! Któżby się tego domyślił – nic dziwnego, że Leonidas
mógł zastraszyć całą Grecję i szykować się na Persję! – Kserkses
pokręcił głową, chyba nawet z tym samym impetem, co jego podekscytowany
towarzysz.
Towarzysz,
który poklepał go po plecach z właściwą Spartiatom siłą, po czym nagle
spiął się, nadął kark niczym byk porażony ciosem i krzyknął - a krzyk
ten z niewiarygodną mocą poszedł w całą rozgałęzioną Sztolnię:
- OTO JEST SPARTA!!
Król
perski stężał ogłuszony i sparaliżowany siłą tego krzyku, jego magią i
zasięgiem. Tymczasem Grecy, nie przerywając rozrywki, której się oddali,
podjęli ów euforyczny krzyk z takim zapałem, że wkrótce zatrząsnął całą
Sztolnią:
- OTO JEST SPARTAA!!!
Kserkses
skulił się niczym robak strwożony dotknięciem ludzkiego palca.
Spartanie znowu wydali mu się demoniczni; emanowało z nich szaleństwo,
to jego najwyższe stadium, kiedy euforia życia mieszała się z gotowością
okazania zuchwalstwa wobec największych przeciwności. Nawet wobec
bogów.. A skoro Spartanie nie bali się bogów, to może bogowie bali się
Spartan?
Sztolnia huczała jak pieczara zalewana potokiem.
- Oto jest Sparta! – wrzeszczał żołnierz z przelatującego torem bobsleja.
- Oto jest Spartaaaaaaaa! – darł się inny, pikujący spod sklepienia rozłożystą lotnią.
Kserkses
wydał z siebie osobliwy dźwięk, coś, co wydają zazwyczaj ofiary
dusiciela. Półprzytomnie ruszył do drabiny. Oczy wciąż mu łzawiły. Nie
wiedział, dlaczego. Nie czuł potrzeby płaczu ani też żalu i zasmucenia.
Czuł zdruzgotanie. Potężne – sprawiało, że wydawał się sam sobie
karłowaty i nikczemny. Owszem, Spartanie nie byli demonami, nie
korzystali też z ich wsparcia. Nie mniej ich poczucie mocy, bezkarności,
EUFORIA nieznana nikomu i nigdzie poza Spartą, i ta INWENCJA... Perski
król kroczył ku drabinie bez potknięć, ale idąc czuł, że nie korzysta z
dwóch umięśnionych nóg, lecz z kalmarowych macek, przymuszonych do
sposobu poruszania wyjątkowo im niewdzięcznego.
Macki
mogły odmówić posłuszeństwa w każdej chwili. A wtedy będzie zgubiony
już na pewno, cierpliwość Bahrama też ma swoje granice.
Podobnie jak gapiostwo Spartan.
- Bracie! – zawołał za nim Spartiata. – Gdzież idziesz, chyba nie na górę?!
Nawet
nie zwolnił kalmarowego kroku. Gdy dopadł wyciągniętymi rękami drabiny,
zaznał uczucia podobnego do tego, kiedy pierwszy raz przytulił
nałożnicę. Oddychał ciężko i parskliwie, niczym podtapiany koń, o dziwo jednak – odzyskiwał jasność myśli, a i jakiś napływ determinacji.
- Co tobie, bracie? – usłyszał zatroskany głos z boku.
Obejrzał
się odruchowo. Do drabiny przybliżała się energicznym marszem grupa
czterdziestu żołnierzy dzierżących broń i tarcze. Najpewniej było to
jeszcze jakieś uzupełnienie turnusu; trzeciego, który przed świtem
wypełnić miał Termopile...
Jutro, trzeciego dnia bitwy, trzystu świeżych, drapieżnych Spartan stawi czoła Persom.
Dyscyplina i wiara w zwycięstwo u Persów znowu ulegnie zachwianiu. Odpowiednio większemu.
Miłość do Kserksesa również.
Armia
zawróci i na jego rodzinę spadną ciosy. Kolejna wojna domowa będzie
oczywistą konsekwencją. Niespełniona miłość przechodzi urwistym szlakiem
frustracji wprost do niepowstrzymanej nienawiści, ta zaś rozdaje ciosy o
zasięgu nie mającym sobie równych.
- OTO JEST SPARTAAAAAAAAAAAA!!! – huczało wokół.
Kserkses
odczuł pajęczynę bolesnych pęknięć rozchodzących się wokół jego
umęczonej czaszki. I nagle spiął się, odrzucił kalmara, który sięgał już
po jego ręce, po czym wmieszał się w oddział Spartan i znowu dał się
porwać tej euforycznej fali wojennego pożądania – tyle, że fala ta tym
razem uniosła go w górę.
Obłęd
bojowy i chciwość uśmiercania u Greków były tak potężne, że gramolili
się po drabinie z dynamizmem wcale nie mniejszym od tego, który
objawiali schodzący.
Przeciwnie.
Kserkses
spanikował co nieco, gdy ta skłębiona trąba fanatyków oderwała jego
kończyny od szczebli drabiny i uczyniła go bezwolnym ciałem zdanym na
łaskę systemu wspinaczkowego Spartan.
Zaufanie
– wstępnie i tak niewielkie – do tego systemu utracił, gdy dojrzał
pierwszych żołnierzy „zgubionych przez trąbę”, spadających z wysoka
pośród krzyku i wycia.
Krzyki i wycie wyrażały podniecenie, zwierzęcą radość, zamiast lęku i rozczarowania, ale nie osłabiło to jego trwogi.
Wydając
z siebie płazie skrzeki i wymiotując, łapał chaotycznie rękoma
powietrze, by odnaleźć szczebel albo choć chwytną część członka turnusu.
Wirujący i skotłowany, to upuszczany w dół, to podrzucany w górę,
podchwytywany, podduszany, bombardowany boleśnie bronią lub hełmami
żołnierzy, Kserkses nie zauważył, kiedy oddział zwolnił i przestał się trąbić – bo znalazł się pod samym włazem.
- Uspokój się, bracie! – krzyknął mu w ucho spleciony z nim Grek. – Uważaj na dźwignię zawalenia!
- Dźwignię zawalenia?... – wybełkotał perski król.
- Za tobą. Zapomniałeś, że Leonidas nakazał umieścić je w każdej sztolni na wypadek zdrady i zajęcia prowincji przez wroga?
Kserkses
przestał wierzgać, wymiotować i szukać szczebli. Niczym źrebię umęczone
beznadziejną ucieczką ponad wszelkie organiczne możliwości, pozwolił
się przenosić sprężonej masie żołnierzy pod właz. Równolegle jednak
odwrócił głowę, co pozwoliło mu dojrzeć potężną spiżową dźwignię w
ścianie szybu. Tuż obok, na wyciągnięcie ręki... Dźwignia umykała w dół
bardzo powoli, bo i wojownicy zwolnili teraz swoje podejście, ale
przecież zaraz będzie już poza zasięgiem i...
W górze huknął rozwarty właz.
- Bahramie...
-
OTO JEST SPARTAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! – spowolniona kolumna
obłąkańców wojny, węży podstępu, demonów odwagi, nagle ruszyła w górę z
impetem jeszcze większym, niż ten, który okazała na dole. Kserkses musiał okazać taki sam impet, by wystrzelić ramieniem i dosięgnąć dźwigni...
Zdążył,
nim fala Spartan wystrzeliła wraz z nim na powierzchnię, by po chwili
rozlać się w pojedynczych, ogłuszonych katastrofą ludzi. Porażonych,
skulonych, skarlałych. Całkowicie niedemonicznych.
Wszyscy się potknęli i wszyscy przewrócili.
Nie mogło być innej reakcji, kiedy Sztolnia Termopilska przepadła, a wraz z nią 30 000 Spartan i Centrum Rozrywki.
***
Trzeciego
dnia Efialtes zdradził swoją ojczyznę, przy okazji zdradzając Europę, i
poprowadził perskie oddziały tajną ścieżką. Armia Persji uderzyła na
wroga z wściekłością najeźdźcy. Tyle, że nie była to już rozpaczliwa
wściekłość pozbawionych wiary, sfrustrowanych ludzi, upokorzonych laniem
od demonów. Była to wściekłość jeszcze bardziej miażdżąca, bo bardziej
zimna. Wściekłość pomsty i odzyskanego triumfu. Persowie nacierali z
zimnym gniewem i niezachwianym przekonaniem, że egzekucja tych, którzy
stoją im na drodze, jest przesądzona.
Kserkses
stał pośród Nieśmiertelnych i obserwował atak. Nikt przedtem i nikt
potem nie był tak pewien zwycięstwa, jak król Persji w owej chwili.
.
.
*Bahram – pomocnik Ardibeheszta (dobrego, nieśmiertelnego ducha ognia i świętych rzeczy), walczący ze złymi mocami.
___________________________________________________________
Kamienne Madonny grasujace i duszace turystow w Brabancji wcale nie gorsze...jesli wiec ktos wybiera sie do Belgii, prosze onijac ten land...
OdpowiedzUsuń