niedziela, 5 lutego 2012

Technologiczne serce II

Po ostatnim artykule, który zapalił mi zielone światło dla splecenia humanizmu z technologią, dziś kolejna szczypta lwich refleksji... Rozwój technologiczny nie jest, naturalnie, pozbawiony wad i pułapek. Nie wynikają one z technologii ani nawet samego parcia człowieka do rozwoju, lecz z ludzkich słabości. Co tu mówić, my, ludzie, zwłaszcza ludzie w biegu, mamy skłonności do przeoczania. Kiedy przemy wprzód z tym całym rozwojem technologii, możemy zapomnieć o darach natury, takich jak ochronna siła intuicji czy dobroczynne skutki przytulania drzew.
Kto o tym pamięta? Na pewno druidzi, ale ilu ludzi noszących komórki i laptopy?
Trzeba też nadmienić, że wpływ tych urządzeń na organizm człowieka jest nie najlepszy, mimo propagandy korporacji, jakoby szkodliwe promieniowanie komórek i komputerów było asyryjską legendą.
Sam wierzę w legendy asyryjskie i nie tkwię przy promieniujących aparaturach więcej niż muszę. Nie śpię też w pomieszczeniu, gdzie pozostaje włączony komputer lub komórka. Szczerze żal mi też tych, którzy dosłownie śpią z telefonem przy sobie. Włączonym.
Myślą, że ich mózg czym odeprze atak? Piką szwedzką?
Warto mieć na uwadze bezpieczeństwo berbeciów, którym niepożądany dar promieniowania możemy też bezmyślnością uczynić...
Jeśli do tego wszystkiego dorzucimy ponure konsekwencje dla przyrody - bo przecież eksploatacja surowców i składowanie odpadów przemysłowych musi mieć wyraźny wpływ - to nasuwa się szybki, smutny wniosek.
Cały ten rozwój, technologiczny pęd, jest katastrofalnym, ślepym kierunkiem.
A to nieprawda.
Rozwój leży w naturze człowieka. Nikt z nas nie stoi w miejscu. Mózg szuka poprawy, udoskonaleń i skrótów.
Mózg łaknie endorfiny, a usprawnienia, pomysły, wynalazki wlewają ją weń wiadrami.
Poza tym wszystkim - człowiek potrzebuje bodźców.
Dokładnie. Stagnacja (nie mylmy ze stabilnością i harmonią w sferze uczuć!) jest zabójcza.
Dlatego coś się zmieniło od roku 1323. Nie jeździmy konno do TESCO i nie strzelamy z kusz.
I tak miło, naprawdę odprężająco, jest w domowych łazienkach, które nie przypominają krzyżackich wychodków...
Rozwój nie jest wadą samą w sobie. Jest czymś, co dano nam w darze, umożliwiono to. Jest potrzebą, pragnieniem i /SAMO/REALIZACJĄ.
Jeśli odbija się na degradowaniu przyrody, osłabianiu zdrowia, zaniedbywaniu wartości takich jak rodzina, miłość, dzielenie ze zwierzętami, wyciąganie rąk do upadłych - to tylko dlatego, że walcząc o swoje spełnienie (w imię komfortu czy satysfakcji) coś przegapiamy.
Przeoczenia istoty ludzkiej są szczególnie bolesne, bo ich konsekwencje często wykraczają poza ludzką rzeczywistość. Spadają na lasy karczowane machinami wielkimi jak Monako, czy na ptaki, które błądzą nad elektrycznymi łunami miast.
Ale technologia sama w sobie to sojusznik.
I to potężny. Dziś człowiek uwięziony w samochodzie ma dużo większą szansę ściągnięcia pomocy niż taki Homo erectus, co się w konary baobabu zaplątał.
Dziś nie trzeba dwa dni przebijać się przez korki miejskie do sprawnej budki telefonicznej, by powiedzieć żonie:
- Wiesz, Kwiatku, spóźnię się, bo na głowie stanę, ale kupię Ci kosz Rafaello wielki jak... budka telefoniczna i dopiero wrócę.
Ot, tak, z miłości.
Telefon komórkowy stał się narzędziem oszczędzającym stresów i zwiększającym szanse przetrwania.
Czy technologia może stymulować miłość i wszelkie więzi?
Jak najbardziej. W technologii siła. Technologia jest wyrazem mocy człowieka, który w miejscu nie stoi.
I ja dzięki tej technologii, moi drodzy... Ale o tym w Technologicznym Sercu III.

A dziś zapraszam wszystkich moich Gości na odprężającą historię królewską. Czy znacie powiedzenie chytry dwa razy traci? Moim zdaniem wystarczy nawet stracić raz, a porządnie...
Zapraszam do lektury.

O królu Przebiegłym

Król Teodoriusz IV Przebiegły był już taki stary... Od dwunastu lat nie zszedł z tronu nawet na chwilę. Wierna służba podbiegała z jadłem i nocnikami, zaś wierne poddane z zamiarem poświęcenia ciała – lecz tym akurat niedołężny władca odmawiał. Broda Teodoriusza rozrosła się nieco i oplotła kilka kolumn, znacząc prawdopodobnie zasięg jego wzroku...
Bo niestety wzrok przezacnego króla gasł nieubłaganie, jego oczy dawno już stały się mętne i nawet pokrył je jakiś torfowy nalot.
Szambelan Redondus bacznie obserwował smutny ten proces organicznego upadku, lecz pilnie wystrzegał się pochopnych osądów. Teodoriusz IV Przebiegły pochodził bowiem z dynastii władców równie długowiecznych, co okrutnych w wyrokach. Kiedy ojciec Teodoriusza IV, Teodoriusz III Bestialski skończył sześćdziesiąt lat i zakasłał przez dwie godziny bez ustania, jego zatroskany szambelan zaproponował bez zwłoki:
- Panie mój i Serce kraju! Wyście zmęczeni już tem brzemieniem. Odsuńcie się od tronu dla syna waszego i czem prędzej odpoczynek znajdźcie pośród łąk i moczarów, a zdrowie niechybnie powróci!
Bestialski król tak się rozsierdził tym pomówieniem o słabość, że skazał szambelana na wyrąbanie oczu toporem. Nie był to może wielce surowy wyrok, a jednak nietaktowny szambelan zmarł podczas zabiegu.
Redondus strzegł się tedy pilnie i zerkał na spowity brodą tron wzrokiem bardzo niepewnym, a nieliczni medycy, którzy odważyli się pozostać na królewskim dworze, nie tłoczyli się zbyt blisko tronu, cierpliwie oczekując decyzji szambelana. Było ich ledwie sześciu, bo większość medyków rozważnie zbiegła z rodzinami do odległych prowincji. Wszak już sama ich obecność mogła przecież sugerować niedołężność władcy i tym samym ściągnąć na nich jego gniew...
Jednakże gdy tkwiący niezmiennie na tronie Teodoriusz IV Przebiegły skończył lat pięćdziesiąt, smutek dworzan mógł jedynie wzrosnąć. Albowiem nie tylko wzrok króla zasnuł się niepożądanym bielmem, ale i słuch począł zanikać, zaś stęchłe cokolwiek szaty wionęły czymś odległym od zapachu konwalii.
- Oj, przyjdzie umierać... – wyszeptał władca z tak potężnym i bolesnym wysiłkiem, że dopiero nad ranem jego ciałem przestały szarpać spazmy.
- Nigdy, panie mój!! – zaprotestował gorąco szambelan, który bardzo kochał władcę i nieprawdą złośliwie roznoszoną było, jakoby czyhał on niecierpliwie na śmierć Teodoriusza, bo chętnie widziałby na tronie wyklętego z rodu młodszego brata króla, Berłokrusza.
Dwa lata później król nie tylko nie odróżniał dnia od nocy, ale i wydawał osobliwe osądy:
- W celu oddzielenia ziarna od mleka należy usunąć drzewo z rzeki, bacząc, by wir jakowy głowy nam nie odjął... Co to ja... Czy alchemia to rodzaj fryzury zwierzęcej, zaś astrolabium to jabłko podgryzione przez lisa? Nieważne, kiedy ołów świeżo wypity pozwoli zakuć kobierce w dyby... – Gdy zmęczył się przemową, której wszyscy słuchali milczeniu pełnym zgrozy i żalu, rzucał głową w gorączce i krzyczał z udręką: - Nigdy mnie nie dostaną!!
Wielogodzinne napady chichotu bez poszanowania ciszy nocnej nie należały do rzadkości. Szambelan Redondus płakał wówczas skulony na krużganku, zaś dworzanie wpełzali pod pierzyny ogarnięci rozpaczą.
Niektórym zdarzało się w histerii zrodzonej z poddania i miłości podzielić chichot króla, czemu jednak dwudziestoletni syn Teodoriusza – gorliwie okrzyczany Teodoriuszem V Następnym – nie pobłażał. Za obrazę majestatu i przestępstwo polityczne histeryków takich skazywał natychmiast na ścięcie i zjedzenie przez robaki wywiezione w egzekucyjnym celu z Arabii. Przy czym z kolejnością tych zabiegów kary bywało różnie.
Prawda była jednak taka, że tylko książę Następny widział jeszcze w cuchnącym odchodami, zasklepionym plwocinami i zamglonym w chmurze wyziewów ojcu w miarę jeszcze sprawnego i mającego pełne, niepodważalne prawo władzy monarchę. Zarówno dworzanie jak i arystokracja rządząca prowincjami - czy nawet przytłoczony żalem szambelan – dawno już utracili wiarę w ozdrowienie ciała i umysłu Teodoriusza IV. I choć nie mówili tego głośno, właściwie czekali tylko na jego śmierć. Naturalnie z prawdziwym, lojalnym smutkiem poddanych.
W dniu, w którym Teodoriusz IV ukończył pięćdziesiąt pięć lat, wszystko stało się jasne. To była agonia majestatu. Ambasadorzy królestwa Dezercji w podzięce za przydźwigane z sapaniem dary, zostali zbroczeni strumieniem torsji i obrzuceni odgryzionymi lokami obumarłych włosów króla.
- Ojcze, coże czynisz?! – wykrzyknął książę Teodoriusz V do głębi wstrząśnięty.
- Hmmmffffffffff!!! – oczy sędziwego władcy zapadły się w głąb czaszki, zaś jego skarlała, zmumifikowana i podobna do strawionego pożogą krzewu jałowca sylwetka stoczyła się z tronu z gruchotem tańczących kości.
Szambelan Redondus zbliżył się z medykami energicznym krokiem. Z jego wiernych oczu łzy płynęły ciurkiem, wargi drżały w boleści, ale nie miał już żadnych wątpliwości. Stary król nie mógł dłużej rządzić krajem.
- Panie – zwrócił się do księcia ciężkim, załamującym się głosem – bolesna to chwila dla królestwa, lecz przecie Bóg przemawia do nas, że czas, byś objął tron, zaś ojca twego, naszego ukochanego obrońcę i sędziego, należy nie zwlekając ni chwili medykom klasztornym w opiekę powierzyć.
Wszyscy czekali w napięciu. Książę Teodoriusz V, syn wierny i kochający, westchnął z przejmującą rozpaczą. Spuścił głowę przygnieciony upadkiem majestatu ojca i już, już chciał zgodę wydać na propozycję szambelana, gdy nagle...
- HA!!! – zawołał donośnie król Teodoriusz IV Przebiegły z okrutną satysfakcją. W pełni sprawny umysłowo i cieleśnie władca podskoczył lamparcio w stronę skamieniałego Redondusa. – A więc słuszniem się domyślił dwanaście lat temu, żeś ty sługo fałszywy a niewierny na życie me i koronę dybiesz!! Że wątpisz w mego umysłu jasność! Że uważasz mnie za króla chorego i niezdolnego rządzić!... Straże!!! Łotra tego i szalbierza na pięćset części rozciąć, jeno nie mieczem, a kamieniem młyńskim, zaś medyków jadowitych w posłudze żywcem w jęczmiennym ziarnie pogrzebać!! – Władca wybuchnął śmiechem i uściskał oszołomionego syna. – A wezwij golarza Teodoriuszu po mnie Następny, bo mię te włosy y broda co gryzą, to szczypią! Tylem czasu musiał czekać, by się zdrajca wyjawić raczył! Warto wszak było udawać ułomnego w chorobie!
Uczta była ogromna. Setki żubrów i turów zbroczyło krwią, a sprowadzony sasquatch został żywcem zjedzony. Zadziwienie posłańców Dezercji nie znało granic, a sława króla wzrosła jako to winne pnącze.
Miesiąc później Teodoriusz IV przeziębił się i na skutek komplikacji rzadkiego gatunku zachorował na łuszczycę, suchoty, gruźlicę, białaczkę, zapalenie opon mózgowych, jałową martwicę guza piętowego i fenyloketonurię – przy czym guzy chromochłonne nie poprawiły sytuacji.
- Medyka! – rzęził król...
...ale nikt nie dał się nabrać.

W strasznych mękach i osamotnieniu umierał ten niezwykle Przebiegły władca.

******

33 komentarze:

  1. I tak oto można stać się ofiarą własnej przebiegłości. :/
    Re-Eunice

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, biedny,oj, biedy on był. Ale, coś mi się wydaje, że król, oprócz tych wszystkich chorób, miał jeszcze katar :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewo: ze stopami i ciżemkami. I kierpcami.
    Takie tam obyczaje panowały. Jacy króle, takie savoir-vivre'y, co tu mówić...

    Re-Eunice: nie on pierwszy, nie ostatni... ;) Ciekawe, kiedy pierwszy śmiałek podszedł do zwłok, i kiedy ktoś odważnie ogłosił zgon. Ale przypuszczalnie zabrało to dwa tygodnie.

    Ja to ja: no właśnie katar najbardziej go zabił.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe, czy Teodoriusz V odprawił medyków czy przeciwnie...
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, trudna kwestia...za dużo by pisać :p

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, druga część nie jest przewidywana... To bardzo skandaliczna historia jest. Wszystkie monarchie Europy to tuszują...
    A Lwy chlapnęły.

    OdpowiedzUsuń
  7. Lwy się kiedyś doigrają jak będą tak chlapały na prawo,na lewo i potem jeszcze raz na prawo :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak, doigrają się. Część pójdzie do klatek zamontowanych na ciężarówkach lublin, do cyrku obwoźnego - a część do klatek laboratoryjnych, testować szampony, kremy przeciw zmarszczkom i szczepionki przeciw gruźlicy AAERC009TTFMMXXV976567MNKHHGUUIXDX11_98DXR.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie no, teraz to przegiąłeś, to nie ten rodzaj gruźlicy, źle, źle, wszystko pomieszałeś. Tak miało być :hfshfgeswhfurehjsbvdhgfuevv...663728755Muuuuuuuu :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Teraz to się wystraszyłem trochę. Jak już się wezmą za nas, to liczę jednak na ten cyrk na lublinach... to znaczy na kołach.
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. To jest nawet prawdopodobna opcja :p

    OdpowiedzUsuń
  12. Już widzę, jak stajesz przed klatką, rzucasz mi dewolaje i wołasz: "Sztuczka, sztuczka!" :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja też to widzę :). Śmieszny widok, no ale jednak trochę przygnębiający :p

    OdpowiedzUsuń
  14. Tak, dlatego liczę, że w razie W w największym dewolaju podrzucisz mi piłę do metalu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie wiem jak wygląda do metalu, ale na pilniczek możesz liczyć :p

    OdpowiedzUsuń
  16. Hmmm... Czy Ty naprawdę mylisz, że jestem jak ten Matuzalem?... Pilniczkiem będę się uwalniać 40 lat... Ale co tam, wciąż będę żywy, upojony wolnością, głodny romansu i swawoli...

    ;))

    OdpowiedzUsuń
  17. Już nie przesadzaj, jak się postarasz, to tylko 39 :)))
    Głodny romansu, ho ho :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Hahahah, niezle sie usmialem! Coz za bezbledna intuicja, po 12 latach odkryc wroga! XD. No i ta coz, owa niezwykla przebieglosc doprowadzila przeswietnego krola do zguby...

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja to ja: ho ho! Wrrrr!...

    Dr Seth: tak, doktorze. Z drugiej zaś strony, można by rzec, że wykiwał ich wszystkich po raz drugi...

    OdpowiedzUsuń
  20. Oto jak każda idea, choćby absurdalna, znajduje potwierdzenie, wyznawców gotowych za nią umrzeć, pieśniarzy, by ją opiewać...

    OdpowiedzUsuń
  21. Wroga, jeśli go nie ma, należy wymyślić.Władza musi walczyć, choćby sama ze sobą... Czy Homer też myślał:"Hmm..." Nie, on zwalał na muzy...

    OdpowiedzUsuń
  22. Zwalanie silnie leży w naturze homo sapiens. Prawdopodobnie homo erectus i człowiek z Cro-Magnon też zwalali. Tak to już jest.
    A co do morale władzy, to wielkiej zagadki tu nie ma. Jacy w ogóle ludzie pragną władzy? Dobrzy? Szlachetni? Skromni?
    No nie chyba... Nie uwierzę, że 99% ludzi startującymi w wyborach kierują szlachetne motywy.
    Musiałbym zjeść 22 snickersy Ice Cream, żeby napływ endorfin uczynił mnie tak ufno-naiwnym. ;)
    No, to tak a propos intencji władz.
    Ale może z królami było o tyle lepiej, że żaden nie był hipokrytą, bo żaden nie musiał udawać, że jest lepszy. Sytuacja była w zasadzie klarowna natychmiast: albo trafił się orgiastyczny podpalacz miasta, albo dobrotliwy reformator.

    OdpowiedzUsuń
  23. No tak... Człowiek musi być erectus, a lew szlachetny, choćby i w przyznaniu do zwalania... Czy znamy jakiegoś dobrotliwego reformatora, lwie?

    OdpowiedzUsuń
  24. Nie widzę nikogo w pobliżu, a do Saturna nie sięgam ani wzrokiem, ani chupacabrami na służbie. Nadzieja w reformach, które możemy sobie sprawić sami, na własnym poletku. Tak, tu zawsze jest szansa na reformy...

    OdpowiedzUsuń
  25. To już się nie reformuj, bo jest ok, ja ci to mówię.

    OdpowiedzUsuń
  26. Ze mną? Jestem jak wysłużona dakota w turbulencjach... Dlatego właśnie zapoczątkowałem solidną kampanię autoreform.
    I jest nadzieja, że za pół roku będzie porządek w głowie, sercu i zakamarkach wszelkich. ;)

    OdpowiedzUsuń
  27. Nie znam bardziej uporządkowanego faceta, w głowie, sercu i zakamarkach zwłaszcza.Jak mawiał Seneka:" Niech się drapie, kto ma liszaje"...

    OdpowiedzUsuń
  28. Seneka wiedział, co mówi...
    Uczciwość każe mi potrząsnąć głową w proteście z siłą byka. Ale prace nad wymienionymi obszarami są wszczęte... Dziękuję Ci, Ewo i deklaruję nie marnotrawić lat życia, które przede mną...
    Zważywszy, że na 969 lat Matuzalema nie ma co liczyć jednak.
    Mały Lew stanowi wielkie światło. To ułatwia właściwy kierunek Lwom większym. ;)

    OdpowiedzUsuń
  29. O tak, też mam swoją małą, już niemałą lwicę i też jest źródłem, krynicą światła, dobrze wychowanego, dodajmy...Preferowałam wychowanie bez wychowania, takie aikido. To działa, naprawdę, wystarczy kochać.

    OdpowiedzUsuń
  30. Tak, aikido z serca przełamie wszystko. Salutuję! :)

    OdpowiedzUsuń