wtorek, 15 listopada 2011

Słupnicy odłamek czwarty

- Skąd! - wtrącił się Wyssak pospiesznie. - Przejęzyczenia naszego drogiego szefa są legendarne. Pan Macka podróżuje właśnie po globie w celu regeneracji. Widziano go w Senegalu, gdzie...
- Wystarczy - uciął Pospieszalski nieco poirytowany. - Od tej chwili jest pan jednym z nas, kolego Turbulent. Jest pan Edukatorem Podziemnym. Na złe i na złe. - Podał mi arkusz z bardzo uroczystą miną. Głos mu nieco zadrżał, gdy rzekł: - Witamy na pokładzie. Proszę odczytać Kodex głośno i wyryć sobie jego treść w głowie.
Odczytałem posłusznie:

KODEX EDUKATORÓW PODZIEMNYCH:
....1. Słupnicy są wrogami
....2. Wrogowie ze swej natury są nieprzejednani, szyderczy, podstępni i niszczący.
....3. Słupnicy są wrogami!
....4. Słupnicy muszą zostać anihilowani.

Oddałem Kodex z niewyraźną miną. Prawa edukacyjne w nim zawarte brzmiały raczej wstrząsająco i niezbyt pedagogicznie.

- Wyrył pan? - dyrektor uśmiechnął się kojąco.
- Wyryłem.
- Robi wrażenie?
- O, tak. Ogromne.
- Doskonale. Przypomnę: słupnicy są wrogami i jakiekolwiek sygnały poddaństwa, pojednania czy zainteresowania historią mogą być jedynie... - Opieszalski urwał, po pauzie wycedzić: - z a s a d z k ą.
Przełknąłem ślinę nieco zastraszony. Wyglądało to coraz bardziej ponuro.
- Noo, bez przesady - chrząknął Wyssak, który bacznie mnie obserwował. - Biorąc pod uwagę fakt, że kolega Turbulent jest słoniem pancernym... Być może wszelkie koncepty zasadzek i napaści zostaną przez rebeliantów porzucone jako mrzonki nie mające szans powodzenia. Koncepty owe słoń pancerny; rozpędzony i rąbiący ciosami, rozwlecze niczym wiązkę chrustu.
Spojrzałem nie bez wdzięczności na matematyka. Chyba naprawdę we mnie wierzył.
Dobrze więc - będę słoniem! Może nie ma spisku ani żartu, tylko półzdziczała horda młodzieńców, którym nie zapewniono w porę odpowiedniej porcji dyscypliny i zainspirowania.
Gotów byłem nieomal zatrąbić donośnie, by rozproszyć rozterki dyrektora.
I wężowisko własnych strachów przy okazji.
Całkiem mocna mobilizacja, która trwała dobre dziesięć sekund.
- Możliwe - zgodził się szef z ociąganiem. - Radziłbym jednak uważać i nie przyjmować od buntowników poczęstunku. To pan ich poczęstuje: swoją imponującą wiedzą historyczną. Kolego Wyssak, niezwłocznie powiedzie pan rekruta Turbulenta na stanowisko. - Drgnęło mi serce. A więc to już. Koniec przemów i uklepywania terenu. Pora konfrontacji. - Proszę wyszukać w szafie numer XVIII dziennik dla klasy Iv. Jest odnowiony po ostatnich... turbulencjach. Potem zimnym, oficerskim krokiem pospieszajcie do czeluści. A ja tymczasem podążę do stołówki. Co z tymi kucharkami z zakonu! - skrzywił się. - Powariowały z tym salcesonem.
I zaskakująco ożywiony dyrektor Opieszalski opuścił gabinet.
Spojrzałem na Wyssaka.
- Co z tymi kucharkami? - spytałem słabym głosem.
Jeszcze nie zacząłem pełnić swych obowiązków, a już byłem znużony i marzyłem o kojącym masażu od mojej żony Zapaści...
...dopóki nie przypomniały mi się koszmary masownicze z górnikami. To mnie znowu poderwało.
- Od dwóch tygodni przyrządzają salceson i tylko salceson, w każdej możliwej postaci salcesonu - wyjawił zafrapowanym tonem matematyk.
- Ale chyba nie może być zbyt wiele postaci salcesonu...? Salceson to salceson...
- Niby racja. - Wyssak podszedł do szafy numer XVIII. - A jednak wszystko podają z salcesonu. Nawet budyń, kolego.
- Budyń? - wykrztusiłem z niedowierzaniem.
- I czy może dziwić, że zdarzają się torsje?... Lecz jeśli podczas wspólnego posiłku torsje dotykają jednocześnie 30-40 osób, możemy chyba mówić o czymś w rodzaju tsunami, prawda?
Zrobiło mi się trochę słabo. Moja szkoła jawiła się coraz wyraźniej jako miejsce skumulowanej patologii. Takie kłębowisko-wężowisko, które być może wypadało rozplątać...
...lecz myśl o zastosowaniu napalmu miała jakąś frapująco silną pozycję w umyśle.
Patrzyłem na Wyssaka gęsim wzrokiem. Miałem jeszcze nadzieję, że obróci swoje słowa w żart. Może także całe to powstanie słupników...
Matematyk niczego jednak nie obrócił, tylko zamachał triumfalnie wyszukanym dziennikiem.
- Oho, mam go! Chodźmy w dół rzucić rękawicą...
Wyszliśmy z Mahoniowego Gabinetu, za którym odczułem dziwną tęsknotę. A może i nie tak dziwną? Owszem, padały tam słowa zbijające z tropu i wywołujące szmery w sercu. Ale nikt tam nie rzucał we mnie księgami, nie napuszczał balonów wybuchowych, nie wciągał w pułapki...
Mahoniowy Gabinet zdawał się być teraz utraconym pensjonatem pierwszej klasy.
Ba, nawet Zagłębie Buldożyny zdawało się nim być...
Ruszyliśmy pustym korytarzem. Trwały już lekcje. Tylko za odległym załomem znikała sylwetka dyrektora. Za to po chwili z drugiej strony, od holu z gablotami, wychynął wysoki, starszy mężczyzna. Maszerował szybko, jakby nerwowo, i nieomal od razu znalazł się przy nas.
A gdy to się stało, natychmiast go rozpoznałem - głównie po brodzie powiązanej w filuterne supełki, które to powiązanie zostało dokonane w latach 60., jako protest przeciw użyciu helikopterów w Wietnamie. Sławnym brodaczem był szanowany w mieście i w Wietnamie profesor Ciociosan. Znany był z akcji charytatywnych, ale także z namiętnego grania w polo na koniku huculskim i słabości do horrorów o chirurgach.
Widok tak dostojnej postaci ucieszył mnie i dodał otuchy.
- To profesor Ciociosan - rzekł raczej niepotrzebnie matematyk. - Nasz szkolny filozof, opłacany ćwierćetatowo, lecz aktywny dwuipółetatowo. - Jak to filozof...
Odniosłem wrażenie, że Wyssak był trochę zaskoczony tym spotkaniem z profesorem.
- Dzień dobry - przywitał się nerwowo Ciociosan. - Kolego Wyssak, moje szaty zaginęły!
- Ależ profesorze! Przecież pan powinien już być... - Matematyk urwał i przemknął po mnie zmieszanym spojrzeniem.
- Ja wiem, ale szaty! - zasapał filozof.
- Szaty są tam, gdzie powinny być...
- Przy makietach ciężarówek chińskich? - Zafrasowany profesor potrząsnął supełkową brodą. -Nie ma! Może ktoś przejął...
- Profesorze! - Wyssak wbił w Ciociosana wzrok jak oszczep. - Szaty są... na stanowisku. Zjechały i oczekują wdziania.
Profesor Ciociosan zamrugał oczami, potrząsnął supłami, po czym podskoczył niezupełnie jak dystyngowany filantrop, za to zupełnie jak daleki od majestatu arlekin.
- Aha! Zjechały!... No to pędzę tam. - Wyminął nas zwinnie i pomknął zdumiewająco żwawo, szybko znikając tam, gdzie wcześniej zniknął dyrektor.
- Szaty? - wymamrotałem oszołomiony tą groteskową cokolwiek sceną.
- Otóż... - Matematyk zawahał się. - Profesor Ciociosan bierze udział w przedstawieniu Udręka konsula, który za miesiąc wystawiamy dla dzieci piwowarów z Holandii... I gra właśnie tego konsula. Niestety, jest bardzo roztargniony, to jednak już nie są lata jego wietnamskiej świetności. Ciągle gubi gdzieś swoje przebranie. Tak samo zresztą jak pani Gwalbertyn od polskiego, która gra legionistę-zamachowca. No, ale chodźmy.
Szliśmy wolnym krokiem w ślad za Ciociosanem. Nie opuszczało mnie wrażenie, że Wyssak coś przede mną ukrywa. Jego dziwne miny i nieszczery ton głosu powiększały tylko moją i tak niemałą nieufność. Nie naciskałem jednak. Już wkrótce miałem poznać prawdę, a miałem przygotowany wariant działania do trzech możliwych scenariuszy.
Skręciliśmy w kolejny korytarz, przy czym matematyk nadal prowadził mnie bez pośpiechu, jakbyśmy mieli mnóstwo czasu - choć lekcje trwały już od dziesięciu minut. Z kolei gmach liceum zdawał się zajmować przestrzeń Pentagonu.
- Czy my aby nie kluczymy? - odważyłem się zapytać po kolejnych minutach marszu, który rzymscy centurioni uznaliby za zapowiedź dezercji.
- Oczywiście, że kluczymy. To manewry mylące na wypadek niepożądanych zerknięć boczniaków.
- Boczniaków? To chyba rodzaj grzybów?
- Mam nadzieję, że w otoczeniu wroga zachowa pan swój ironiczny humor - rzekł Wyssak, nie wiedziałem, z uznaniem, czy kąśliwie. - Boczniakami nazywamy nauczycieli i innych członków personelu niewtajemniczonych w perypetie z klasą Iv.
[cdn]

2 komentarze:

  1. Słupnicy są cool!!!

    No.. no.. :)
    Autorze ale tutaj zmiany nastąpiły ...malutka chwilka!...momencik mnie tu nie było ... i ... przewodnika po blogu poproszę! .... pogubiłam się już więc idę sama na rekonesans :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Rekonensansuj się śmiało, w razie pobłądzenia podeślę jaką chupacabrę, co pod ramię chwyci i drogę do światła wskaże.

    OdpowiedzUsuń