wtorek, 29 listopada 2011

W poszukiwaniu herezji

Herezja rzecz poważna. I wyjątkowo heretycka. Tacy heretycy całe to zło sprowadzają mrocznym myśleniem, działaniem, magnetyzowaniem i konstruowaniem. Aby przekonać się, czy ktoś nie uprawia podstępnej herezji w najbliższym mym otoczeniu, wdziałem ubiór roboczy inkwizytora i udałem się na czujny a baczny patrol-przechadzkę po blogach zaznajomionych (co to stosunki dyplomatyczne z Lwami nawiązały).
Założenie misyjne miałem oczywiste: blog przyłapany na herezji spacyfikować, zrugować, spopielić.
Na pogorzelisku posadzić dęby rogalińskie.
Z Rogalina.
Rozpocznijmy zatem tak ważną krucjatę... (uwaga: możecie dołączyć do krucjaty i penetrować wszystkie blogi ze mną - wystarczy kliknąć na nazwę blogu lub nick jego zarządcy).
Najpierw zajrzałem do Bractwa Zielonego Smoka. Wszak już sama nazwa brzmi podejrzanie i każe przypuszczać kontakty z przedstawicielami mitologii. A jak mitologii, to pogaństwa wszak.
Czy trafiłem tam na ślady herezji? Ano nie. Raczej na urzekający wyzwaniami i tajemnicami świat hyboryjski. W który zagłębiłem się kolejny już raz. Członek Bractwa Zielonego Smoka, mistrz kuszy Lestko z Vislanii oraz towarzyszące mu dziewczęta, zostają tym razem skierowani na Wyspy Mgielne, gdzie przypadło im rozwiązać kolejną mroczną tajemnicę. Cisza, martwi ludzie i zwierzęta, powaleni w jednym czasie zagadkowym tchnieniem śmierci - nie zapowiada to łatwego zadania.
Bezpiecznego tym bardziej.
Tak, na Blogu AiR herezji brak. Jest jedynie intrygująca, magnetyzująca czasoprzestrzeń...
Chwilowo opuściłem tajemnicze wyspy, by kontynuować krucjatę przeciw herezji. Za cel wziąłem blog Ewy - Anhedonię. A na Anhedonii drugi fragment ukończonej właśnie przez Autorkę powieści Znaki. Czym są? Jak to u Ewy: kawałkiem życia, co czasem głaszcze żebro, a czasem je łamie. Jest charakterystyczna dla niej subtelna ironia, szczypta sarkazmu, emocjonalność, bogata refleksyjność.
Czy tak wygląda herezja? Na pewno nie. Tak wygląda życie.
Zostawiłem zatem Anhedonię spokojny o jej właściwy kierunek, po czym podejrzliwy swój kaptur inkwizytorski skierowałem na stronę Radka Sikory, co husarzy ponad szczyty himalajskie wynosi. Bo skoro tak dba o ich skrzydła, to może i rogi im przyprawił? I kopyta? I kto wie, co jeszcze - by moc niszczycielska i ranga ich przerażająca wzrosła?
A rogi to przecież narzędzie heretyczne...
Wszedłem więc w ów blog - Husarię - łypiąc okiem czujnym, lecz gdy ujrzałem Disscurs Jerzego Zbaraskiego o wojnie ze Szwedami z 1629 r., nabrałem ufności natychmiastowej. U Radka Sikory wrażenia herezji brak. Raczej rodzi się ujmujące wrażenie, że od czasów hetmana Radziwiłła Pioruna mało kto tak o polskich husarzy dbał.
Wciąż nie natknąłem się na heretyków. Lecz wiedząc, że Gdzieś Tam przecież są, szukałem dalej. Tym razem odwiedziłem stronę Ja to ja - czy może: Jej to jej. Czy znalazłem herezję? Przeciwnie - raczej otwartą szeroko ofensywę przeciw takowej. Ja to ja jest obserwatorką życia. I to baczną. Przenikliwą. A co widzi i obserwuje, spisuje i ironicznym lukrem polewa. Wchodząc tam dziś, trafiłem na nową dywizję skierowaną na front walki z herezją (czy po prostu patologią) życia naszego społecznego. Jest tą dywizją tekst Studenci, co z wami?, z którym to tekstem się zgadzam.
Tak, i tu herezji nie znalazłem. Wędrowałem więc dalej z przykurzonym już mieczem.
Trzymając miecz w pogotowiu, zaszedłem na blog Marka Ścieszka. Wstępując w ów blog, należy zawsze trzymać miecz w pogotowiu (a nie gdzieś tam w kufrze babcinym na poddaszu), a i kołek osinowy i strzelba na srebrne kule nie zaszkodziłaby - bo strona Marka Ścieszka to horror.
Na którym wszelkie możliwe Zło czatuje.
I wszelkie niemożliwe nawet.
Na blogu nowej historii nie zastałem. Co nie znaczy, że Operator Grozy próżnuje. Otóż wprost przeciwnie - wulkanicznie uaktywniony wciąż tworzy, i to nie tylko horror, ale i nawet fantasy. Właśnie się z tym fantasy zapoznałem, a mój komentarz w sprawie można odczytać, wstępując na Pola Śmierci.
Horror i fantasy herezją wszak nie są, przecież życie to horror! - zaś fantazja je umila... Ruszyłem więc dalej.
Aż wpadłem w blog odurzający Black Swan. Czy odurzający chloroformem? Na szczęście nie. Natomiast odurzający, obezwładniający, zniewalający zapachem dziurawcem, bzem czarnym, rumiankiem, złocieniem... i innymi ziołami, których mnóstwo uzdrawia i umila w najnowszym wierszu Black Swan, motyla poezji. Na blogu tego motyla łagodność, łagodność, łagodność... Wymarzona stacja między bitwami życia. Znajdziesz tu, znużony wojowniku, wiele wierszy, które ozłocą nie tylko twój pancerz, ale i serce. Co więcej - uwaga! - na blogu unosi się (hm, no tak: odurza i obezwładnia niczym chloroform) delikatna energia erotyczno-magnetyzująca.
Czy to herezja? Wszak mówię, że delikatna!
U Black Swan herezji nie znalazłem. Jedynie piękno. I tę... energię. Upiększony i odurzony, z pozłoconym mieczem na heretyków, ruszyłem w dalszą drogę.
Na celowniku znalazł się tym razem blog nietuzinkowy: UFO i Ludzie Wszechoceanu. Znanego Wam z komentarzy R.K.L. Natychmiast odłożyłem miecz do pochwy. Bo gdzież tu herezji szukać? Pośród kosmitów? Pośród Atlantydów? Tak mocno od tysięcy lat dokumentowanych - papirusami, freskami, hieroglifami, płaskorzeźbami (nie tylko z Palenque wszak), lądowiskami (nie tylko w Andach), przekazami mistrzów w rodzaju Edgara Cayce czy po prostu legendami - które, dobrze to wiemy, są czymś więcej niż tylko legendami... Czy tego chcemy, czy nie, ten rozdział stanowi składnik księgi ludzkości. Tak, jak mroczne spiski królów i biskupów, czy cyniczne operacje korporacji.
A dziś na blogu - jak zwykle - interesujący artykuł z nawiązaniem do Lema. I zgadzam się z Autorem, że nasz geniusz Lem nie do końca zdradzał swoje prawdziwe stanowisko na temat życia w kosmosie...
Tak, u R.K.L. herezji nie odkryłem - jedynie mnóstwo cennej i aktualnej, jeśli nie paląco potrzebnej wiedzy. To i powędrowałem dalej.
I trzeba nie lada odwagi - takiej misjonarsko-inkwizycyjno-krzyżowcowej - aby zawitać w blog Czarownicy. Którą jest Skalny Kwiat.
Jak to nam zawsze wmawiano? Że czarownice to zło prawie-rogate, dosiadające mioteł, kotów, sów, nietoperzy, a może i jakich pterodaktyli... Że torturują seksualnie (hm!...), wysysają, mesmeryzują, na opętanie i zakaźny poltergeistocyzm narażają... Wiedziałem zatem, że już pierwszy z brzegu post odsłoni mi posępną prawdę. I zerknąłem w ów post:
Relacja z wrocławskiego spotkania jesienno-zimowego... Jesienno-zimowego? Czy tak piszą czarownice? Tak. Czy tak piszą heretyczki? Nie. Ot, wyjaśnione raz na zawsze.
Czarowanie to nie heretyzowanie. Howgh!
To ludzkości wspomaganie.
Relacja... to jeden z wielu wierszy obiecujących Wam ukojenie i porwanie w fantazjowanie - czyli w coś, co po ukończeniu 10-tego roku życia zaczynamy wszyscy (nieomal) tracić we frapującym przyspieszeniu... To przywracanie wiary w to, że świat to nie tylko rozdziały podpaleń i porzuceń, ale też rozdziały lojalności, piękna i ufności.
Albowiem na blogu Skalnego Kwiatu króluje nie tylko magia czarownicy, którą jest.
Tam króluje Duch Dziecięcy, któremu ta niezwykła czarownica służy.
Nie znalazłem tam herezji. To i poszedłem dalej.
Ale niezbyt daleko, bo zaraz zaszedłem do Lexusa. Na jego blog doprawdy, doprawdy niezwykły, bo mistyczno-polityczny. Unikalne to połączenie, w unikalnej oprawie. Cały charakter tego bloga, oprawa graficzna, sceneria, tematyka, klimat - są przemyślane i urzekają.
Tematy bardzo zróżnicowane, przy czym ich analiza pozbawiona zahamowań piechura - ujmuje szarżą kawalerzysty. Na co zdobywa się tylko umysł śmiały i otwarty.
Co potwierdza artykuł najnowszy: o Mieszku I, księciu polskim z mego miasta Gniezna.
Lubię odwiedzać Lexusa, gdyż jest on mi druhem wspólnym w wielu sprawach. Na przykład eksploruje życie, odporny na mamienie i mesmeryzm. Nie daje się zakląć mediom i korporacjom, ani żadnym koboldom skrytym w krzewach. Pisze ostro, bez lukru; tnie z ironią wprawnie, jak szermierz utwardzony w wojnie z Turczynem. Odważnie odsłania nie tylko patologie polityczne i społeczne.
Lexus wspiera/odsłania Zakazaną Archeologię.
A poza tym - i to najważniejsze - jest wyznawcą kotów.
Zupełnie tak jak ja.
Poszedłem dalej.
Zapukałem do Wiedźmina Harry'ego. Do jego Uzdrawiających Mandali. Drzwi - jak zwykle - szeroko były otwarte. To jest: w ogóle ich nie było. Jak to u Harry'ego, człowieka o sercu większym niż diplodok.
I gdzież tu miałem herezji się doszukać? W ciepłym tonie właściciela strony? W słonecznej scenerii przybytku?
A może w mandalach?
W mandalach, które kolorują nie tylko stronę, ale serce każdego Gościa, co z wizytą zajdzie?
W mandalach, które wzmacniają nasze ciała i dusze, i napełniają ich nie zawsze pełne zbiorniki otuchą, pogodą ducha i podziwem dla piękna świata?
W mandalach herezji nie znalazłem. Pokolorowałem sobie serce, napełniłem zbiorniki, i poszedłem dalej.
Aż zaszedłem na blog ostatni. Najnowszy w dyplomatycznym kręgu Lwów.
Blog o jakoś zupełnie nieheretyckim brzmieniu Pogoda, Przyroda&Jordanoviana. Czy tam znalazłem w końcu siedliska i tajne obozy szkoleniowe herezji?
Czy artykuł pierwszy widoczny artykuł na takowe wskazuje? Za wodą - szlakiem Jana Pawła II...
A może to zasiek mylący patrole inkwizycji? Może dalsze tytuły zdradzą całe skryte Zło? Sprawdziłem je skrzętnie: Jesienne mrozy, jesienne mgły i ostatni prawdziwek..., Magia listopadowego wieczoru, Księgarnio Kawiarnia Vegedajnia Nalanda, Ostatni zapiątek lata..., Na szlaku wielkich muchomorów... Czy to pobrzmiewa zbrojeniem heretyków w tajnych hangarach przeciw ludzkości?
Oczywiście, że nie. To pobrzmiewa łagodnością i refleksją - bo i też blog taki właśnie jest. Owszem, znajdzie się tam i trochę poważniejszych tematów - bo i życie ostatnio jakoś spoważniało. Jednak dominuje klimat ciszy i zamyślenia. Blog na pewno urzeknie wszystkich, którzy chcą ujrzeć jesień jako porę piękna i przemyśleń.
Urzeknie tych, którzy lubią przepadać w zamglonych, leśnych głębiach.
Którzy uwielbiają grzybobranie.
Którzy chcą widzieć urok wszędzie tam, gdzie myśleli, że go nie ma.
Wszystkich. Nawet inkwizytorów.
Tak to stwierdziwszy, porzuciłem w jesiennym lesie miecz, i kaptur z habitem, po czym powróciłem zadumany na blog własny.
Na Lwy.
Zadumany, zamyślony, zafrapowany.
Czy rzeczywiście prawdziwych heretyków już nie ma? Przepadli, wypaleni żelazem?
Tak zadumany, rozejrzałem się po własnych blogu sklepieniach, brwi marszcząc coraz bardziej.
Raport z Halloween wyraźnie popiera pogan...
Ursus-widmo wyraźnie pokpiwa z Kościoła...
Nordyckie rozmowy namawiają do zbrojenia pacholąt...
Wielka tajemnica Spartan obala wiarę w uczciwość i poświęcenie rycerstwa ludzkości...
Chirurgiczne skutki czujności i Ambulansy podkopują wiarę w służby medyczne...
Kapitan Kavior... propaguje kult wojny, egzekucje na jeńcach, mord masowy i masowy jasyr...
I dalej - gdy wejrzeć w historie kolejne:
Doktor House - skompromitowany.
Sherlock Holmes - skryminalizowany.
Porucznik Columbo - ośmieszony.
Bruce Lee - pohańbiony...
Toczyłem wokół posępniejącym spojrzeniem - aż zrozumiałem straszną prawdę.
Herezja nie zginęła.
Ja ją stanowię.
Jestem heretykiem.
Że też wcześniej się nie domyśliłem?!

Zapraszam do lektury okupacyjnej. Jak to heretyk.

Okupacja

- Idą po ciebie, synku, syneczku...
Po tych słowach zapanowała martwa cisza. W takiej ciszy wiele się zmienia. Brzęki i zgrzyty tramwajów z ulicy brzmią dwa razy głośniej, wodospad słonecznych promieni, wpadających przez otwarte okna, zdaje się jakiś nierzeczywisty, żywy, a chmura kurzu wznoszącego się z dywanów dziwnie obfita, jakby sto lat rósł on w siłę.
Martwa cisza.
Staliśmy w salonie w skamieniałym półkręgu: ja, moja narzeczona Amelia, moi rodzice, siostra Wanda, i wuj Leopold.
Dosłownie przed minutą ja i Amelia zwołaliśmy ich wszystkich, by ogłosić, że będziemy ślubować, że nie będziemy z tym czekać na kres okupacji, którego to kresu nic nie zapowiada...
Ledwo zacząłem przemowę, a hałas przejeżdżającego trzy piętra niżej tramwaju zagłuszył zupełnie moje słowa. Matka - jakaś wzruszona na twarzy, więc pewnie pełna słusznych domysłów - skoczyła do okien, by je na tę chwilę pozamykać.
Na chwilę. Słońce czerwcowe zrobiło wielki piec z Poznania, w którym na wpół uduszeni mieszkańcy rezygnowali z i tak niewielkiego ruchu oporu, zaś okupanci - upałem z kolei rozdrażnieni - nabierali tylko ostrości w poszukiwaniu tego ruchu i w błyskawicznym, okrutnym go dławieniu.
Matka skoczyła do okien, lecz nie zamknęła ani jednego. Zastygła przy pierwszym na sekundę, po czym zwróciła ku nam twarz porażoną nieszczęściem.
- Idą po ciebie, synku, syneczku...
Martwa cisza nie trwała długo. Przełamał ją wzburzony głos wuja Leopolda, który dzień wcześniej cudem wywinął się z łapanki:
- Musiałeś roznosić te ulotki, chłopcze? Musiałeś?? Nie mogłeś przeżyć okupacji w spokoju, z boku, robiąc swoje w masarni... Musiałeś być bohaterem, co?
Nie odpowiedziałem nic na te słowa. Przenosząc wypełniające się smutkiem oczy z matki na narzeczoną, z narzeczonej na siostrę, a z tej na ojca, zastanawiałem się, czy rzeczywiście musiałem.
Czy musiałem być bohaterem?
Owszem, mogłem nie ryzykować, robić swoje. Tylko, że jakoś męczyło mnie - zwłaszcza po nocach - to moje unikanie ryzyka i udawanie, że nie napełnia mnie ono wstydem. I że nie napełnia mnie gniewem bezkarność i okrucieństwo wrogów, którzy zajęli cały kraj.
Matka, narzeczona, siostra - od początku, od samego upadku miasta - nieomal codziennie prosiły mnie, bym obiecał, że nigdy się za TO nie zabiorę. Za jakieś formy oporu. Jakiś rodzaj walki.
Choćby malunki na bramach a la Polska Walcząca.
Broń, Boże, walkę z bronią w ręku. Służbę leśną.
Rozumiałem te prośby doskonale. Po pierwsze: okupant zadziwiał - i na wskroś przerażał - skutecznością. Większość zaktywizowanych oddziałów partyzanckich i sabotażowych została zlikwidowana w ciągu kilku dni.
Po drugie: jest takie coś jak miłość. A miłość robi dziwne porządki w priorytetach. Przestawia je bez pardonu. I nawet coś tak świętego, jak lojalność wobec ojczyzny, bez ceregieli spycha owa miłość na pozycję niższą, sama zaś zajmuje tron.
Tak to już jest. Jeśli jesteś mścicielem, któremu rodzinę wybito, a fabrykę spalono, to pójdziesz na pierwszy ogień z zadziwiającym zuchwalstwem.
Ale jeśli jesteś zakochany, jeśli masz przy sobie tę jedyną oddaną ci duszę, i to ciało, które wyznajesz niczym jedyną świątynię - którą jest - to przede wszystkim chcesz żyć.
Chcesz przeżyć. Tak czyni miłość.
Rozumiałem doskonale moich bliskich, zwłaszcza Amelię. Nie chciałem jej utracić.
Tyle tylko, że nocami czułem się jak taki królik, którego podkarmia się w klatce, ale którego się nie szanuje...
Aż zacząłem roznosić ulotki. Tylko tyle, i aż tyle.

Rodaku!
Dymem zadław okupanta!
Polską dłonią uderz i wyrzuć go poza granice!!!

To tyle. Całe moje militarne zuchwalstwo.
Nie uważałem, by w pełni wyciągnęło mnie to z tej króliczej klatki, nie mniej to już było coś.
Moja rodzina i tak drżała ze strachu. Że ktoś zobaczy i doniesie.
I stało się. Ktoś zobaczył i doniósł.
Przybyli po mnie.
Zapowiadało to nieodwołalny koniec. Mojego małżeństwa i życia.
Co gorsza - fatalne gorsza - było nieomal pewne, że rodzina podzieli mój egzekucyjny los.
Może i sąsiedzi nawet.
Wróg nie przebierał.
To był bardzo straszny wróg. Jeśli spojrzeć na polską historię; na to, jak skuteczną inwazję potrafili sprawić nam Niemcy, Turcy, Szwedzi, Tatarzy czy Rosjanie, na to, jak koszmarne skutki to sprowadziło - to i tak najnowszy najeźdźca przebił ich wszystkich.
Pod każdym możliwym względem: szybkością podboju, siłą wpływu na morale, skutecznością namierzania ognisk oporu, represjami... Wszystkim.
Już sam atak na kraj wywołał taki szok, że 40% polskich żołnierzy w ogóle nie podjęło obrony. Przechwałki o nowych myśliwcach, czołgach, radarach, okrętach czy liniach-mażinotkach nie przełożyły się, niestety, na najmniejsze powody do dumy i uznania - o zachęcie do kontynuowania walki nie wspominając.
Albowiem tym razem wróg nie przyszedł ani z zachodu, ani z południa - w ogóle nie przekroczył żadnej z polskich granic.
Wróg wyroił się w samym środku kraju. Nagle i obficie.
Skąd się wziął? Czy z nieba? Czy z tajemniczego tunelu?
Nikt nie wiedział. Nikt nawet nie podał rzeczywistej liczby żołnierzy, którzy runęli na polskie miasta. Trudno było ustalić całkowitą ich liczbę, jeśli na każdą wieś runęło ich 10 000, a na każde miasto pół miliona.
Do Warszawy wtargnęło pięć milionów.
Być może wystartował jeden czy dwa polskie samoloty. Podobno wystrzeliło kilka czołgów.
Dwa dni bronił się Modlin, a trzy Malbork.
W gruncie rzeczy cały kraj upadł w dziewięć dni. Zginęło półtora miliona żołnierzy i cztery miliony cywilów.
Co zaś szczególnie przygnębiające: ginęli nawet ci, którzy na widok oddziałów nieprzyjaciela odrzucali broń, padali na klęczki i szlochali o zmiłowanie.
A robiła to większość. Ambicja przepadła prawie natychmiast. Jak to powiedział w telewizji jeden z generałów: Mam już dość tego. Trzeba zrozumieć, że Polsce nie jest dana niepodległość. Cały kilkusetletni niefart i napór sąsiadów wyraźnie na to wskazują. Trzeba w końcu przestać się rzucać jak kozioł na niedźwiedzie, otworzyć oczy i przyjąć czeski model strategiczny. Bo ja już mam dość... Jezu, jak ja mam dość...
Ta przemowa przekonała większość ośrodków obrony, które prześcigały się w deklarowaniu kapitulacji. Przy czym wkraczający agresorzy i tak profilaktycznie uśmiercali 50% każdej załogi.
I wszystkich oficerów.
To był straszny wróg.
Jedynie 6% wojskowych i 3% cywilów zbiegło w lasy, by kontynuować opór. Bardzo niewielu. Mówiło się, że sprawiła to wysoka skuteczność zwalczania ze strony najeźdźcy oraz - owszem - wieloletnie wypieranie zjawiska krzewienia patriotyzmu i poświęcenia z mediów.
Poznań nieustannie patrolowało 1000 okupacyjnych oddziałów, liczących 1000 jednostek każdy. Najmniejszy zgłoszony przez nie alarm sprowadzał w ciągu kilku minut pół miliona żołnierzy, którzy brali się za masakrowanie części obecnych w sektorze - a często w d z i e l n i c y mieszkańców, część zaś zapędzali na roboty przymusowe.
Za pretekst do alarmu i rzezi wystarczyło potrącenie lub krzywe spojrzenie.
Lub gorzkie.
Spróbujcie iść przez miasto bez gorzkiego spojrzenia, gdy zamiast wiosny bezpiecznej miłości, wypełnia je wiosna miłości odbieranej...
Wróg przerażał. Szokował błyskawicznym namierzaniem sabotażystów i partyzantów.
Szokował tym, że nawet Polaków zabarykadowanych w podziemiach, kanałach, piwnicach, pokonywał bez wysiłku. Albo do nich docierał, albo brał głodem.
Nikt nie usiedzi cztery lata w mroku, bez posiłku i słońca.
Każdy wychodzący - najbardziej zresztą wyczerpany psychicznie - był natychmiast okrążany i zabijany.
Z tych wszystkich spraw najbardziej porażało u okupanta jedno.
Jego liczebność i tej liczebności strategiczne stosowanie.
Do jednego, podejrzanego o sabotaż czy partyzanckie sympatie człowieka, kierowano co najmniej 500 żołnierzy.
Uderzali na wyścigi.
Chyba, że łut szczęścia ofiarował takiemu obóz pracy.
Który i tak zabijał - bo praca trwała 22 godziny na dobę, a atak strażników prowokowało gorzkie spojrzenie.
Tak to wyglądało.
Martwa cisza.
Brzęki i zgrzyty tramwajów z ulicy brzmiały dwa razy głośniej, wodospad słonecznych promieni, wpadających przez otwarte okna, zdawał się jakiś nierzeczywisty, żywy, a chmura kurzu wznoszącego się z dywanów dziwnie obfita, jakby sto lat rósł on w siłę.
Patrzyłem na nich smutnym, gorzkim spojrzeniem, za które zabito dobre 100 000 Poznaniaków.
- Przepraszam - wyrzekłem bezgłośnie.
Okupanci wpadli drzwiami i oknami. Jak zawsze. Drzwiami kilka setek, i oknami kilka setek.
To nie miało precedensu w historii żadnych akcji - czy to policji, czy komandosów, czy Gestapo...
Ani drgnęliśmy, gdy wypełnili pokój. Dowódca wysforował się naprzód. Był wściekły. Dobrze to widziałem w jego oczach, które znalazły się na wysokości moich oczu.
A więc nie ma już nadziei. Zginiemy wszyscy. Na miejscu.
Czy ja musiałem rozrzucać te ulotki?...
Uciekłem wzrokiem ze strasznych oczu dowódcy i przytuliłem się nim ze wzrokiem Amelii.
Tak bardzo chciałem przeżyć...
Prawie tak samo, jak uratować Amelię.
Nagle w mej głowie pojawiła się absurdalna myśl. Może tak to już jest. Może u progu śmierci, kiedy ma się tak dużo do stracenia, ludzie chwytają się absurdalnych narzędzi przetrwania.
Wróciłem spojrzeniem do dowódcy, po czym tonem pełnym usprawiedliwienia przemówiłem:
- Bzzzz. Bzzzz. Bzzzz.
Martwa cisza stała się jeszcze bardziej martwa. Kątem oka dostrzegłem, jak matka spuszcza głowę, ojciec kryje twarz w dłoniach, wuj załamuje ręce nad moim szaleństwem, siostra wykrzywia twarz w rozpaczy, a Amelia... Amelia nieprzerwanie przytulała mnie spojrzeniem wiernych oczu.
Martwa cisza.
Patrzyłem na dowódcę, a on patrzył na mnie.
I naraz, gdy już masakra zdawała się nieuchronną, tonem przestrogi powiedział:
- Bz,bz, bz.
Po czym bezzwłocznie opuścił mieszkanie, zaś cały oddział od razu za nim. Wszyscy wylecieli oknem bzycząc i płosząc ludzi na ulicy.
Jak to szerszenie.
Straszny wróg.
Acz tym razem się udało. Będzie ślub.

***

22 komentarze:

  1. Na Swarożyca, Heretyku ty wspaniały:))) Być twoim przyjacielem zaczyna brzmieć coraz dumniej!
    Naskalna w "służbie dziecięcego świata" z dedykacją dla ciebie:)


    Wiedźma

    Jestem sobie Wiedźma taka
    wykonana ręką Skrzata.
    Całą mą sylwetkę psotną
    sam wymodził gliną błotną.

    Mam ci ja charakter stracha,
    włosy z lnu po twarzy płyną,
    suknia z konopnego łacha,
    w tańcu swe kopytka zginam.

    Próbę Ognia w piecu przeszłam,
    jestem świetnie wypalona,
    miejsce w domu mam na ścianie;
    wciąż ktoś zerka zadziwiony.

    A tak między nami mówiąc,
    piękna jestem niezwyczajnie.
    Miłość we mnie jest wpleciona
    sercem dziecka czystodajnym.

    (c) Katarzyna Georgiou

    OdpowiedzUsuń
  2. Bzzzz, a herezja odleciała.
    A swoją drogą toś pewnie kilometry przemierzył podróżując przez blogową rzeczywistość :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Skalny Kwiecie: któż by nie chciał przyjaźni z czarownicą, w dodatku uszlachetnioną wypaleniem w piecu? ;)
    Dziękuję za wiersz Wiedźmy, tako już Czytelnicy wiedzą, że moce niepospolite tu omawiamy! ;)
    Ja to ja: tak, to był szmat drogi i teraz zaległem pod własnym sklepieniem jak taki chrząszcz na grzbiet odwrócony...

    OdpowiedzUsuń
  4. Skarabeuszowyś... chwali ci się :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ano skarabeuszowym!

    OdpowiedzUsuń
  6. a Skalny Kwiat się tutaj przymila do ciebie?
    bardzo ładny tekst i zgodnie z obietnicą zapożyczam temat i ruszam na swoje poszukiwania :)
    -lexio

    OdpowiedzUsuń
  7. He, he, no wiesz, dobrze mieć czarownice po swej stronie - ale też i one wiedzą, że dobrze mieć po swej strony szermierzy takich jak Ty czy ja... ;)
    A ruszaj, ruszaj, bo na raporty czekam!

    OdpowiedzUsuń
  8. mam diabelski plan, ale jeszcze pomyślę... nie chcę by nasze wirtualne miejsce schadzek wyleciało w powietrze :)
    -lexio

    OdpowiedzUsuń
  9. Zaintrygowałeś mnie! Hmm...
    Zerknij na eiobę na profilową wiadomość. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. zajrzyj na profil, masz odpowiedź :)
    -lexio

    OdpowiedzUsuń
  11. to ja już zmykam, do jutra :)
    -lexio

    OdpowiedzUsuń
  12. Do jutra, jutro będę działał w kwestii dyplomacji. ;)
    Pozdrów Koty!

    OdpowiedzUsuń
  13. Przemierzyłeś wzdłuż i wszerz ten świat blogów Lwie Nemejski szukając herezji!...ale ... Pewnego jesiennego popołudnia, kiedy mrok zalegał już ulice i padał deszcz równy, drobny, szary, który wspomnienie słońca czyni czymś omal niewiarygodnym i człowiek za nic nie opuściłby wtedy miejsca przy kominku, gdzie siedzi zagłębiony w starych książkach i szuka w nich nie treści, dobrze znanych, ale samego siebie sprzed lat – nieoczekiwanie ktoś zapukał do mych drzwi....tym kimś byłeś Ty Lwie... z blogu ;) i kimkolwiek jesteś, heretykiem czy wojownikiem, osobą silną czy słabą, zdrową czy chorą....to...wszystkie te rzeczy liczą się mniej niż to, co masz w sercu.
    Jeśli masz duszę wojownika, jesteś wojownikiem.
    Te inne rzeczy to szkło, które otacza lampę, a ty jesteś światłem w środku...i właśnie w to wierzę.....a nie w to, że jesteś heretykiem ;)
    Bo widzisz ....Lwie! ...w życiu jest tak
    że nie da się powiedzieć wszystkiego
    choć mówi się o wszystkim
    mówi się o miłości
    ale nie da się powiedzieć jak się kocha
    mówi się o cierpieniu
    choć bólu nikt nigdy nie wyraził
    mówi się o samotności
    której nie zrozumiesz zanim jej nie doświadczysz ....
    bo widzisz w życiu jest tak
    że mówi się inaczej niż jest.....:) ot i cała JA !...heretyczka :) ...dzięki Lwie ! :**

    OdpowiedzUsuń
  14. O...
    I teraz, po takich słowach, Lew znużony wojną z herezją i zafrapowany odkryciem herezji w sobie - może iść spać.
    :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Heretyk- brzmi dumnie, a heretyczka- heteryczka?

    OdpowiedzUsuń
  16. Też niezgorzej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Dzięki za miłe słowo! . :) Ale to, co piszę na moich blogach, to właśnie jest herezja najczystszej wody. Dla Was to, co piszę, to wiedza, ale są na tym świecie ludzie, dla których moje słowa są straszliwą herezją i z rozkoszą łamaliby mnie kołem i palili na stosie. :) Zresztą zaznałem takich przyjemności, jak obrzucanie mnie obelgami czy nawet nasyłanie na mnie policję... A tak, tak. Właśnie tak. Usiłowano mi zamknąć usta i to w tzw. "wolnej" Polsce. Przykre, ale prawdziwe. Dlatego jeszcze raz dziękuję za dobre ryknięcie od Lwów Nemejskich. :*

    OdpowiedzUsuń
  18. AiR: Nie ma sprawy, tu chyba każdy jest tym heretykiem... Czasy się zmieniają zresztą, a "zakazane prawdy" wypływają jak plama oliwy w Zatoce Puckiej. ;)
    A jeśli pójdziemy na sos, to sympatyczną gromadą. ;)

    OdpowiedzUsuń
  19. No to razem ze mną. Będzie nam weselej! :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Niewątpliwe! ;)

    OdpowiedzUsuń