poniedziałek, 14 listopada 2011

Wuj Matt i chleb litewski

Post będzie krótki, bo sztucznie wydłużane posty rażą i szkodzą podobno tak samo jak żywność modyfikowana genetycznie. A zatem krótko: ponieważ ze sklepu, nad którym mieszkam (wygodne, nie ma co!) wykupiono bezczelnie cały nakład pieczywa polskiego (być może sprawiła to fama o ataku atomowym tudzież o najeździe Hunów), pierwszy raz w życiu kupiłem chleb litewski.
Co kraj to obyczaj. Obyczaj litewski jest dość zaskakujący - wydaje się, że im chleb świeższy, tym twardszy. I odwrotnie.
Inaczej mówiąc: granitowa twardość chleba świadczy o tym, że bochen właśnie piec opuścił.
Nie wiem, czy litewscy piekarze uznaliby to za przejaw uznania dla ich pracy, lecz ja owe świeżo granitowo świeże kromki wrzuciłem do tostera. Tylko bowiem toster usprawiedliwia mi twardość (względną) pieczywa.
Jak można odkryć na prawej flance, Stronę Nemejską wzbogaciła kolejna nowość. Jest to Licznik Flag lub Łowca Skalpów, u nas z familijnym złagodzeniem (sugestia Strony Operatora, który w tym celu wychylił głowę z kokonu) Wuj Matt z podróży. Od razu ujawniam, że ten wspaniały i zajmująco szpiegowski wynalazek ujrzałem na przyjaznym nam blogu Bractwo Zielonego Smoka i natychmiast zaalarmowałem lwi zespół inżynieryjny do prac modernizujących. Teraz dzięki wujowi Mattowi będziemy wiedzieć, gdzie nas czytają.
Flag będzie przybywać, bowiem eskadry dropów i zagony chupacabr rozesłaliśmy po całej planecie, by sławę Lwów szerzyć.
Zapraszam do kolejnego odłamka Słupników, przypominając, że osoby o słabym sercu (zwłaszcza edukatorzy i pedagodzy) powinny przed lekturą wesprzeć się co najmniej jedną z proponowanych metod:
a) pić napar z głogu (rozszerza naczynia wieńcowe serca, co zwiększa przepływ krwi i dostarcza więcej tlenu mięśniowi sercowemu,
b) wdziać kevlar żużlowy,
c) podczas czytania kucać za tarczą legionisty rzymskiego.
Dwa ostatnie sposoby mają znaczenie ściśle antyodłamkowe.

Słupnicy odłamek drugi

Obejrzałem się. Do Mahoniowego Gabinetu wszedł bezszmerowo nauczyciel, którego odzienie i osobliwie uformowana bródka w innej czasoprzestrzeni sugerowałyby jakieś powiązania z czeskimi czarnoksiężnikami. W obecnych czasach wyglądało to po prostu specyficznie, a człowiek, który przerwał nam rozmowę, nie był czarnoksiężnikiem – nawet Czechem nie był – lecz zwykłym matematykiem.

Co wiedziałem już wcześniej – poznaliśmy się podczas mojej pierwszej wizyty w szkole.
Opieszalski opanował się błyskawicznie. Po mistrzowsku.
- Ja się unoszę? - wyrzekł głosem, którego nie powstydziłby się dąb Bartek. - Raczy pan żartować, kolego Wyssak. Uniesienie odeszło wraz z Macką. - Chrząknął i zwrócił się znowu do mnie: - Kolega Wyssak opiekuje się klasą Iv w chwilach, gdy historyków nie ma w murach szkoły.
Matematyk przyglądał mi się przez chwilę.

- Rozumiem, że docenia pan wagę problemu – odezwał się z zadumą. - I że cokolwiek wyjdzie panu naprzeciw, zachowa pan zdolność bojową, nie tracąc jednocześnie powściągliwości. Boo – zawiesił na sekundę głos – trzeba panu wiedzieć, że oni są bardzo uparci. Nieugięci. Po prostu fanatyczni. Nie muszę chyba tłumaczyć panu, kolego, pojęcia fanatyzmu. Uważamy, że nasz całkowity brak emocji, zwłaszcza zniecierpliwienia i niepokoju, jakiejś obawy o rezultat tego zmagania, nasze zimne, obojętne twarze – wszystko to może zachwiać buntownikami. Rozumie pan, kolego.

- Rozumiem. Nasze opanowanie zasieje w nich niepewność. Rozsadzi korzeniami zwątpienia mury twierdzy. Wysadzi prochownię – recytowałem, starając się zachować twarz równie podatną na wzruszenia, co oblicze wyciosane z pieńka jodłowego.

Wyssak skinął głową z uznaniem.

- Przypomina mi pan Brontoroga. On także strategicznie podjął problem. Gardził słupnikami.

- Słupnikami?

- To Pleśniewski ich tak nazwał. Krzyknął raz ze złością: „Zaparli się jak te słupy!” i tak to już zostało. Co więcej, uznał ich za słupy z palisady grodowej, a więc za słupy uzbrojone. Mimo to, jak powiedziałem, Brontoróg gardził nimi. Uważał za zuchwałą, acz słabo uzbrojoną piechotę. Sam – widział siebie jako husarza. Wierzył, że zwycięży. Że złamie opór, wykopie słupy i zmusi je do nauki. I rzeczywiście, był bliski triumfu. Tak się wydawało. Miał mocną aurę i stanowcze metody. Może ze względu na przodka rotmistrza ułanów. Kilku uczniów zaczęło się chwiać. Deklarować chęć kapitulacji. W tajnym liście do Brontoroga trzech z nich usprawiedliwiło swoje postępowanie i poprosiło o osobiste testy historyczne w odizolowanym kantorze, pod pretekstem chłosty, którą Brontoróg często straszył. Nazywali się... - Wyssak zaszeleścił peleryną, co być może miało stymulować jego pamięć.

- Rumgart, Strzępek i Wyklęcki – rzekł dyrektor bez namysłu.

- Tak jest – matematyk uśmiechnął się nikle. - Rumgart, Strzępek i Wyklęcki. To był przełom. Pierwsze ogniska rozchwiania. Brontoróg otworzył dla nas szampana z paczki, którą mu przez pomyłkę Czerwony Krzyż z Zambii przysłał. No i wódkę. Kilka butelek. Na a potem... Nieważne zresztą. Świętowaliśmy pochopnie, tak nas przekonał. Następnego dnia miał przeprowadzić ostateczną szarżę, kruszące uderzenie w Turczyna, jak to ujął. Toteż pani Gwalbertyn zamówiła Pląsawki...

- Ten zespół taneczny?

- Tak. Z Gardzielin. Nie dojechali jednak z powodu zamieci, a ich puzonista Szalbierz zaginął w zaspie i do dziś go szukają. Ciekawe, że jest kwiecień i nie ma zasp... W każdym razie było po wszystkim. Napuszony Brontoróg nadział się na wzniesione piki jak napęczniała kostka twarogu.

- Jak... przepraszam, co? - spytałem oszołomiony.

- Napęczniała kostka twarogu – powtórzył Wyssak ze znużeniem. - Pan wybaczy, kolego, ale nie pobłażam potknięciom gromiącym rangę placówki i jestem ironiczny wtedy.

- Aha – wymruczałem. Pomyślałem, że warto próbować się nie potykać zbyt często w placówce, w której łopocze peleryną Wyssak.
- Albowiem – kontynuował matematyk – klasa znów była scalona. Pewna siebie. Drwiono i szydzono. Wypuszczono nawet balon z jarmarku ewangelickiego czy anglikańskiego... Taki żołto-pomarańczowy, tak nadęty, że poszybował najpierw pod sufit, a potem spadł korkociągiem na twarz zdezorientowanego historyka i eksplodował. Autorzy listu znów byli lojalni wobec Arakorna – lidera buntowników. Rumgart rzucił nawet w głowę Brontoroga podręcznikiem anatomii. Dwa tygodnie moczonym w wodzie. Kwiatowej zresztą.
- Gdzie jest teraz pan Brontoróg? - spytałem nieco przygnębiony.

Byłem przygnębiony, bo wynikła pewna różnica. Buntownik, który zamienia się w słup, to jest problem. Ale buntownik-słup skłonny do aktów agresji to jest problem większy.

A ja miałem już zaraz pomiędzy takie słupy wejść.

Wyssak wymienił z dyrektorem dziwne spojrzenia, po czym bez słowa podszedł do jednej z szaf i zaczął przeglądać dzienniki.

Opieszalski chrząknął. Tym razem dość nerwowo. Było to chrząknięcie bardziej wieprzowe niż ludzkie i to mi się nie spodobało.

- Brontorogowi się nie udało, ale w panu widzę siłę jeszcze większą. Pan nie jest husarzem, lecz opancerzonym słoniem afrykańskim. Podkreślam: afrykańskim, nie tym indyjskim kurczęciem z doczepioną trąbą. O ile nie samym mamutem cesarskim...

- Może pozostańmy przy słoniu. - Przygładziłem włosy nieco zmieszany tą emfazą.

- Dobrze, pozostańmy – zgodził się mój szef bez żalu. - Otóż jest pan opancerzonym słoniem afrykańskim, który wtoczy się w gniazdo rebelii i zmiażdży je z należytym chrzęstem! - Spojrzał na mnie roziskrzonym, całkiem fanatycznym wzrokiem. - My im pokażemy, prawda?

- Tak – bąknąłem. - Damy im bobu, jak to mówią.

- Bobu mają dość – machnął ręką Wyssak.

- Tak, bobu mają dość – skrzywił się dyrektor. - Ale koniec z pobłażaniem i szczodrością! Jeśli znów zmarnują rok, przestanę ich karmić.

- Jak to karmić? - wymamrotałem.
- Więzimy ich w lochach już dość długo. Dawno wyjedli swoje prowianty i padliby z głodu, gdyby nie humanitarne wsparcie szkoły. Ale to obiboki! Nie okazują żadnej wdzięczności za to, że odżywiamy ich świeżym bobem z plantacji pana Parzydły.
Przez głowę przemknęła mi przytomna myśl, by zaproponować odpowiednio tańsze dostawy grochu – z plantacji, którą Zapaści i mnie sprawił wuj. Zaraz jednak przyszła druga myśl. Jeszcze bardziej przytomna.

To musiał być żart. Zwykły kawał.

Uczniowie w lochach.

Słupnicy przeciw historii.

W ciemności, zasypani bobem.

Kto by w to uwierzył?

Tyle, że moi rozmówcy w ogóle nie wyglądali na żartownisiów. Raczej na fanatycznie – tak jest – zaangażowanych w spisek desperatów.

Zimny jak kamień w styczniowej Drwęcy” - powtarzałem usilnie w myślach. Mimo to czułem się raczej jak rozwiewna grudka czarnoziemu spadająca w gejzer.
Ale przemogłem się jakoś. Myśl o rodzinie wierzącej w moje siły bardzo mi w tym pomogła. Zwłaszcza myśl o synach, którzy ostatnio całkiem często zerkali na topory. Chciwie zerkali, by nie rzec: pożądliwie.

Należało być ostrożnym. Żaden ojciec nie chciałby przecież zawieść swoich dzieci. Ja nie chciałem.

Dyrektor Opieszalski przyglądał mi się podejrzliwie.

- A to łotry – wychrypiałem czym prędzej. - Nie dość, że podaje im się darmowe warzywa, że zapewnia kwatery jak na koloniach letnich, to jeszcze im się nie chce uczyć!

- Prawda? - westchnął dyrektor. - Na pewno pan sobie poradzi? Bób się kończy...

- To dobrze – omal nie rzekłem, lecz w porę ugryzłem się w język. - Ba – skwitowałem zamiast tego.

Opieszalski zerknął na zegarek.

- No, czas uderzyć w kręgosłup przeciwnika. Przywdział pan pancerz? - zażartował, wyraźnie podbudowany moją gotowością. Być może spodziewał się mojej rezygnacji po wyjawieniu tajemnicy o klasie Iv. - W ogóle podoba mi się górnolotny pański język. Pan chyba czyta Horacego do poduszki. Te wojownicze wyrażenia świadczą na pewno o poczuciu własnej mocy.

- Naturalnie... Á propos... - zawahałem się. Dość mroczny mętlik w głowie nie pozwalał mi zapanować nad myślami. Radość z pracy mieszała się z obawą i pokusą odwrotu.

Musiałem pozbyć się mętliku. Jeśli był mroczny, to potrzebowałem światła. Trochę więcej informacji, by rozświetlić kąty zagarnięte przez ciemność.

Czy wszystko, co mi powiedziano, było tylko żartem?

Czy nie.

A jeśli nie – co wtedy.

- Śmiało – zachęcił szef ciepłym, ojcowskim głosem.
[cdn]

5 komentarzy:

  1. Jeszcze Gargamele się pojawiły...

    Chyba Wuj Matt przywiózł je z podróży...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wuj się rozkręca. Miodu mu!
    Spadziowego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na moment, kiedy pojawia się ONI- klasa...

    OdpowiedzUsuń
  4. Moment się zbliża. Napar z głogu też powinien...

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne, czekam na dalej... :)))

    OdpowiedzUsuń