sobota, 21 stycznia 2012

Słupnicy odłamek czternasty

- Co z panem? - spoważniał. - Chce pan rutinoscorbin? Albo herbatę z dziewięćsiłu na ukojenie?
- Muszę natychmiast zadzwonić - wybełkotałem. - Ale ten gwar...
Opieszalski zmarszczył brwi zdumiony. Machnąłem niecierpliwie ręką i pospiesznie wystukałem wiadomość do Euforyka:

Odsiecz zbedna. wszystko okazalo sie zartem. odwoluje manewry

Drżącą dłonią schowałem telefon do kieszeni.
- Co się stało? - spytał dyrektor, widząc, że oddycham głęboko i ocieram pot z czoła.
- Chryste - wykrztusiłem z poczuciem ogromnej ulgi. - Tragedia wisiała na włosku, panie dyrektorze!
- Co za tragedia konkretnie? - Wyssak zbliżył się zaintrygowany.
- Moi synowie pędzili mi na ratunek... Zadzwoniłem do nich wcześniej, kiedy sądziłem, że słupnicy na mnie runą... Do kata, zawróciłem ich pewnie w ostatniej chwili...
- Ach, tam - Wyssak wydął wargi lekceważąco. - Przecież prędko wyjaśnilibyśmy im tę maskaradę. Pewnie od razu rzuciliby się na tort!
- Nie sądzę - odparłem zimno. - Nie na tort.
- Przecież to tylko zabawa - zawtórował dyrektor łagodnie. - Zabawa z elementem socjologicznym, nazwijmy to. Szkoda, że zawrócił pan chłopaków, drogi kolego. Byliby pod wrażeniem... - zamilkł pod wpływem mego wzroku. Musiał dostrzec coś jakby znamiona obłędu, bo niepewnie zażartował: - Co, też przydźwigaliby jakieś siekierki?
Matematyk zachichotał falsetowo.
- Moje wyrazy uznania za pomysł z armatami! I za ten wrzask zarzynanego Belzebuba - rzucił, po czym oddalił się z rozbawioną miną.
- Mam nadzieję, że nie żywi pan urazy za ten cios - zacząłem przepraszać Ciociosana, który stanął właśnie obok dyrektora. Przerwałem jednak, gdy moja komórka wydała z siebie radosny pisk.
Moim zdaniem dźwięk, który sobie ustawiłem, był radosnym piskiem, godnym świątecznych kreskówek Hanny Barbery. Z kolei moja żona Zapaścia utrzymywała, że brzmi to raczej jak pisk nutrii, na którą wtacza się koło kamaza. I za każdym razem, gdy słyszała ten dźwięk, wzdrygała się.
- Wiadomość! - ucieszyłem się. - A więc odebrali!... - wyciągnąłem telefon i odczytałem tekst:

OJCZE. PRZETRZYMAJ TORTURY. NADCHODZIMY.

Poczułem grubą, stalową linę cumowniczą zaciskającą się bez litości na moim gardle. Wbiłem wzrok w te porażające słowa z takim natężeniem, że cudem tylko nie przepalił komórki jak wiązka laserowa.
- Co znowu! - zniecierpliwił się dyrektor.
- Jesteście zgubieni - wyrzekłem martwo po ciszy tak długiej i tak mrocznej jak całe średniowiecze. Dzikim, cokolwiek zezwierzęconym spojrzeniem powiodłem po otaczających mnie ludziach. Nie kwapili się zbytnio do wyjścia - co zresztą teraz straciło już na znaczeniu. Nieświadomi cienia, który właśnie na nich padł, zbici w małe, wyraźnie rozweselone skupiska, żywo rozprawiali o aktualnych sprawach.
W oczach Opieszalskiego współczucie mieszało się ze znużeniem.
- Nalegam, by wypił kolega dziewięćsił.
- Tak, tak - poparła sugestię pani Ścierpło, którą przywiodła troska o mój stan psychiczny - niewątpliwie znów zachwiany. - Proszę wypić dwie szklanki. Pan musi być w pełni sił dziś wieczorem.
- Dlaczego? - zainteresował się szef.
Gorączkowo ponawiałem próby dodzwonienia się do synów. Rozpaczliwy ten wysiłek nie przyniósł żadnych owoców,bowiem Euforyk wyłączył komórkę. Natomiast dodzwoniłem się do żony.
- Zapaścio, natychmiast zawróć podgrzybków - poleciłem zdenerwowany. - Tu nie ma żadnych wrogów! Otaczają mnie przyjaciele i...
- Wiem, że zmuszają cię, byś tak mówił - głos Zapaści był pełen zrozumienia i brzmiał kojąco. - Zawsze, gdy wpadasz w tarapaty, nazywasz ich podgrzybkami... Bądź dzielny, oni zaraz tam wkroczą i wyzwolą cię.
- Nieprawda! - zatrząsłem się. - Kochanie, proszę, posłuchaj tylko...
- No, no, nie mazgaić mi się. Bądź twardy jak na wojownika przystało. Nie martw się o moje uczucie. Ono przetrwa bez względu na twoje uszczerbki. Cokolwiek ci zrobią - miłość moja nie wygaśnie... Jeżeli cię rozrąbią, wstawię większy fragment ciebie do gabloty z formaliną i podświetlę neonem, który chłopcy przynieśli po ostatniej bitwie w barze. Nie martw się też ubytkami mózgu. Jeśli zabiorą ci ten czy inny płat, i tak będę przy tobie. Pamiętasz, jak pani Opuchlik znalazła Pączkina? Tego pawiana babuina podrzuconego na wycieraczkę? Opiekowała się nim z oddaniem matki.
- Przecież Pączkin umarł po dwóch dniach - wydusiłem.
- Bo przypadkiem podała mu sznycel z cyjanowodorem. Przypadkiem. Nie rozklejaj się, ludzie patrzą.
- Zaklinam cię!... Zatrzymaj chłopców. - Byłem wręcz bliski płaczu.
Ja naprawdę nie chciałem utracić tej pracy.
I wracać do usmolonych górników z Zagłębia Buldożyny.
- Racje grochu zostają zmniejszone. I zapomnij o rzeżusze! - obwieściła gniewnie Zapaścia, po czym rozłączyła się.
Uwielbiałem rzeżuchę, jadłem pół donicy dziennie. Myślę, że dzięki niej wciąż byłem zdolny podnosić moich masywnych synów w górę. To był surowy cios.
Spojrzałem na panią Ścierpło i obniżyłem wzrok na jej nogę.
- Szkoda, że nie zobaczę pani w masce borsuka tucholskiego - rzekłem z żalem.
W tyle pomieszczenia, za wyświechtaną mapą Rzeczpospolitej XVII wieku - która zresztą też mocno się od tamtej pory wyświechtała -kryło się wejście do windy. Zmierzała właśnie do niej pierwsza grupa rozprawiających staruszków i nauczycieli. Jeden z nich, Bulbus, napotkał mój zwiędły wzrok i mrugnął przyjaźnie.
- Proszę państwa! - zawołał głośno. - Nauczyciele niech spieszą do obowiązków, a my - zmęczeni, choć spełnieni sztuką aktorzy - udajemy się do garderoby, gdzie dokończymy... - chrząknął znacząco. - Gdzie przebierzemy się i może pogramy jeszcze w "Fortunę". I niech ktoś poniesie na plecach Ryżowskiego! - Dostojny weteran znów mrugnął okiem, po czym niespiesznym, nonszalanckim ruchem odsunął mapę...
Drzwi windy rozsuwały się właśnie, a Euforyk, który nigdy nie grzeszył cierpliwością, przyspieszył ich rozwarcie za pomocą topora. Zaraz też zresztą rozwarł i Bulbusa, który zesztywniał wielce zdziwiony. Rozkrzewione brwi pofrunęły pod sklepienie wraz z resztą twarzy, która od początku wydawała się być tylko skrytym w cieniu dodatkiem do tychże brwi. Zasłużony gracz inscenizacji obrócił się na pięcie i runął z wężowym sykiem na gawiedź, sparaliżowaną ze zgrozy i zdumienia.
Euforyk opuścił windę kocim skokiem i z pasją zadał rzeźnicze uderzenie. Rozrąbana staruszka osunęła się bez protestu, a rzęsisty deszcz krwi spadł na wiele pobliskich osób. Rozległy się krzyki przerażenia; spanikowani świadkowie mordu rzucili się w stronę głównego wyjścia skłębieni jak owce. Nie szło im to jednak zbyt sprawnie. Potykając się, blokując, bodąc i wzajemnie tratując, nie uciekali szybciej, niż czyniłyby to zagrożone atakiem winniczki.
Euforyk z wojennym okrzykiem odciął dwie rozwrzeszczane głowy, które potoczyły się pod nogi uciekinierów, jakby zachęcając do futbolowych szranków. Pod kolejnym ciosem skrwawionego topora kręgosłup najbliższego nieszczęśnika pękł z głośnym trzaskiem ususzonego komara.
Dyrektor zwrócił ku mnie twarz białą jak kreda.
- Tak - potwierdziłem. - To mój syn. Euforyk.
Moje serce łomotało niczym kołatka na drzwiach nieczynnej, acz uporczywie forsowanej gospody. Powoli wycofałem się w kierunku kantoru, chwytając porzucony na biurku toporek.
Nie mogłem już w żaden sposób zmienić biegu wydarzeń, warto było jednak usunąć się z zasięgu przypadkowych ciosów.
Moi synowie wyzwalali mnie. Czy mogłem ich za to winić?
Sam uczyłem ich dynamiki działań.
Teraz obserwowałem owoce tej nauki. Gdyby Euforyk był jedynakiem, być może część tych biedaków zdołałaby umknąć. Ale miałem dwóch synów.
To mniej więcej tak, jakby Juliusz Cezar miał dwa X-te legiony.
Od korytarza doleciał małpi skowyt. To nadchodził Gwyndelf. Oczywiście sam milczał taktownie, skowyczeli zaś ci, którzy stanęli mu na szlaku wyzwoleńczym. Gwyndelf nigdy nie mówił zbyt wiele.
Co jakoś nie czyniło go mniej posępnym.
Kominkowe topory zbierały obfite żniwo. Osaczeni mistyfikatorzy, rozcinani na plastry niczym wielkanocne salami, padali pokotem. Krwawy ruczaj podmył moje buty. Nurzało się w nim coś w rodzaju surowych filetów.
Lekcje dynamiki działań nie zostały zmarnowane. Nikt nie zarzuciłby moim synom guzdrania i rozterek. Nie w chwili, gdy dzierżyli ozdoby kominkowe.
Tymi też ozdobami, ignorując prośby o zmiłowanie i alkoholowe incydenty korupcyjne, wywijali tak mordercze młyńce, że wszelkie nadzieje na oddalenie się na bezpieczny dystans natychmiast się rozwiały. Większość niedawno radosnych biesiadników ogarnął obłęd i histeria.
Co trochę mnie rozczarowało. Tyle starań w formowaniu strojów, tyle energii włożonej w wojenny i niezłomny duch słupniczy lub edukatorski.
I wszystko to okazało się tak samo mocne jak wata, którą zdobiono choinki w PRL.
Tylko dlatego, że do podziemi wpadły dwa X-te legiony.
Ktoś jednak stawił opór.
- Za mną, żołnierze! - wykrzyknął Rumgart, wznosząc nad głową krzesło. Czyniąc z niego maczugę, rzucił się do Euforyka, roztrącając strwożonych ludzi.
[...]

19 komentarzy:

  1. A Gwyndelf? :)

    Przyznać się, kto tam udaru dostał po lekturze!...

    OdpowiedzUsuń
  2. Gwyndelf, takie imię nadam mojemu dziecku :p
    A udar, oj, oj, ciężko z głową, tzn. z mózgiem :p :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To Ty się zudarowałaś? Moja wina, moja bardzo wielka wina... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ...a wina nie ma, skończyło się :) hi hi

    OdpowiedzUsuń
  5. I co teraz? Będę rozliczony? :o

    OdpowiedzUsuń
  6. hm...niech pomyślę. Tak, ale to tylko dlatego, że trzeba się rozliczać i rozliczysz się, ale nie ze mną, tylko z US :p. Pamiętaj do tego służy pit nr 42735395875389827ghdghsu, no :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No cóż... w zasadzie zawsze byłem słaby z tymi pitami... Nie ma jakiegoś tam mini-pitka nr 02d?

    OdpowiedzUsuń
  8. Też się na tym nie znam, tylko ten jeden pit zapamiętałam...chyba jednak też nie do końca, bo już mi się zapomniało :)

    OdpowiedzUsuń
  9. No widzisz. :) Ciekawe, czy Kopciuszek by sobie poradził... No właśnie! Twój Kopciuszek! Rarytas i diament. Musimy go podrzucić Lwom na pożarcie! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. No! Proponuję wydać go Lwom jutro. ;)
    A pojutrze szykuj się na drugi udar. Bo słupnikami rzucę znów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no! bardzo przebojowe opowiadanie!!!! Zapaścia podobała mi sie najbardziej!!! Zapaścia???? tak to było????phi:)

      Usuń
  11. No, takie imię latynoskie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. a doktora troche na bok zrywa, za duzo rumu z zapasów Czarnej Perły!!!!

    OdpowiedzUsuń
  13. Cała malusia beczułka z klocków lego? ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. ..... nie no nie szalejmy!!!! przecież nie cała!!!!!!!:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ufff. W końcu jeszcze są Pożyczalscy w deskach podłogowych.

    OdpowiedzUsuń