sobota, 3 grudnia 2011

Zagadka kryminofilii

Człowiek to dziwny twór. Jeśli wziąć pod uwagę jego lęk i potępienie dla zbrodni (załóżmy optymistycznie, że większość takowe zdradza), ale i tą zbrodnią zafascynowanie (też rzekłbym o większości), to co za hybryda nam z człowieka wychodzi?
No chyba zszywanka osobliwa małego, wrażliwego na los wróbli Ewoka z całkiem niewrażliwym na losy wszelkie lordem Vaderem.
Taki jest człowiek.
Bo jest chyba dość frapująca ta sprzeczność? Z jednej strony obawiamy się całej tej przestępczości, która jest oczywistym cieniem, takim jataganem zawieszonym nad cywilizacją - klniemy zbrodniarzy, i liczymy przy tym, że żaden Kuba Rozpruwacz czy Tadeusz Wyrzynacz nie skrzyżuje swej krwawej ścieżki życiowej z naszą. Liczymy, że ten jatagan zbrodni ominie pola naszego i naszych bliskich życia.
Liczymy - bo jesteśmy Ewokami.
Z drugiej zaś strony - nie ma co zaprzeczać - jesteśmy zbrodnią zafascynowani. Ba! z działu zwanego kryminał uczyniliśmy sobie dział relaksu i rozrywki!...
To dopiero fenomen.
Fenomen, któremu obserwatorzy z Plutona i Urana poświęcili być może całe traktaty.
Potępiając zbrodnię, frapując się nad tym, że dwudziestopierwszowieczne społeczeństwa żyją w nieustannym zagrożeniu atakiem obwiesia z bramy lub gangu motocyklowego - z zapałem śledzimy mordy i rabunki na ekranie tudzież na kartach książek.
Ot, relaks. Rozrywka.
Lord Vader siedzi w każdym z nas.
Z czego wynika ten paradoks?
Czy z tego, co coraz częściej się podejrzewa, że ludzki materiał genetyczny (i psychiczny) u zarania został cokolwiek spartolony przez Siły Kreujące?
A może po prostu jest to forma autoterapii? Odreagowania?...
Przecież oswajanie się ze złem, podszczypywanie go, może i nawet prowokowanie - sprawia, że nie wydaje się ono aż tak obce i straszne. Przestaje paraliżować.
Tak... Być może delektując się zbrodnią, leczymy się z jej jadów.
Jako rzekłem, jest człowiek i Ewokiem, co na gałęziach drzew tańczy i popiskuje pieśni księżycowe - jest i Darthem Vaderem, który wchodzi w mrok i znajduje w nim upodobanie.
Ziemia pełna jest dziwnych ludzi, którzy gromiąc zbrodnię, trzymają na półkach całe kolekcje filmów i książek kryminalnych.
Ba - nawet piszą o zbrodni. Tworzą ją.
Dziwni to ludzie.
A jako, że jestem jednym z nich - zapraszam do lektury.

Słupnicy odłamek dziesiąty

- Przestańcie, bo wykończę Arakorna! - zagroziłem zdesperowany. - Mam topór, a wasz wódz leży nieprzytomny u mych stóp, bezbronny jak spętane prosię!
Nie od razu uwierzyli. Przez chwilę trwały nerwowe, pełne zdumienia i rozterek nawoływania, na które Arakorn oczywiście nie odpowiedział. Gdyby to zrobił nawet, zdążyłby co najwyżej zaskrzeczeć niedystyngowanie - celtycki toporek wisiał nad jego czołem w nieodzownym czuwaniu.
Wreszcie za drzwiami zapadło milczenie, oczywisty efekt konsternacji. Potem usłyszałem stłumione, głosy świadczące o gorączkowej naradzie.
Nie traciłem czasu. "Marna namiastka furtki" nie mogła długo opierać się taranowi, jeśli słupnicy rzeczywiście go posiadali. Jeśli Rozszarpywacze byli równie sfrustrowani bezczynnością, co Młoty, mogli z rozpędu nadziać mnie jeszcze na ów taran - czymkolwiek był - niczym kawałek mięsa na ruszt.
Drżącą dłonią sięgnąłem po telefon. To był ten moment. Nie było najmniejszych wątpliwości. W oczy zaglądało mi coś bardzo mrocznego, jeśli nawet nie śmierć, to w każdym razie nie przyjacielskie układy z czajem i herbatnikami. Nie mogłem liczyć na taką ofertę ze strony rebeliantów, których oczom miał zaraz ukazać się powalony toporkiem przywódca.
Na pewno nie na herbatniki.
Nawet - gdyby je mieli.
Euforyk odebrał szybko. We wszystkim był szybki, w sięganiu po komórkę też. No cóż, wszystko traktował jak okazję do trenowania, a nad refleksem pracował nieustannie.
Głos syna był zziajany, widocznie trenował właśnie pchnięcie drzewem.
- Oblegają mnie - rzuciłem.
- Gdzie? - spytał Euforyk spokojnie.
- W liceum na placu Paszczaka.
- Ruszamy - syn wyłączył się nim zdążyłem sprecyzować, że bronię się w podziemiach, a nie, na przykład, w hallu, pośród ciężarówek chińskich.
Wiedziałem jednak, że trafi, i że nie zmarnuje zbyt wiele czasu. Chłopak mówił mało, lecz szybko rozumował.
Gwyndelf mówił jeszcze mniej, za to lepiej rzucał oszczepem.
Schowałem komórkę do kieszeni i otarłem pot z czoła. Wiedziałem, że moi synowie przybędą prędko. Dużo prędzej, niż uczyniłaby to policja, gdybym ją wezwał.
Policja, której w przedzieraniu się przez formacje Młotów i Rozszarpywaczy dawałem mniejsze szanse niż Gwyndelfowi i Euforykowi.
Moi synkowie...
Tylko oni mogli stanąć przed słupnikami. Tak, oni mogli. Kiedyś stanęli przed krotoszyńską drużyną rugby, która maszerowała nocą przez miasto, śpiewając o tym, że klawo i przytomnie być kawalerem, że szkoda, że ich kapitan Dubczyn jutro żeni się i traci wolność swą.
Pierwszy błąd rugbistów polegał na tym, że buńczucznie krzyknęli do moich synów: Pajace pasterkowe z drogi precz, bo zgruchoczemy!
Gwyndelf i Euforyk, którzy wracali właśnie z próby inscenizacji bitwy pod Hastings, zmarszczyli brwi w zafrapowaniu, po czym skierowali się wprost ku drużynie kapitana Dubczyna.
Drużyna nie zeszła im z drogi. To był drugi błąd.
Ślub kapitana Dubczyna przełożono, inscenizacji Hastings nie.
Moi synowie mogli stanąć naprzeciw słupników.
Zaśmiałem się cicho. Poczułem gwałtowny nawrót sił i rezonu. Miałem topór - mały, ale tylko przez to poręczny i szybki - a rodzinna odsiecz była już w drodze. Wstąpiła we mnie wola walki. Spojrzałem na drzwi piorunującym wzrokiem Hurona, który przymierza się do zdjęcia tuzina skalpów.
Jestem bardzo emocjonalnym człowiekiem, a między mięśniami mojej twarzy, a mózgiem występuje specyficzna synchronizacja. Zazwyczaj z mózgu do mięśni twarzy płynie komunikat o odczuciach i w ten sposób wpływa na ich reakcje. Tymczasem u mnie bywało odwrotnie. Wystarczyło, bym wykrzywił groźnie twarz, a mózg narzucał skojarzenie, że - często się to zdarzało - jestem mścicielem ubitych Szkotów, co rycerstwo angielskie ściga.
I nim się spostrzegłem - nadchodził amok.
Darłem angielskie książki i dzwoniłem do ambasady królestwa z pogróżkami.
Ot, emocjonalność, jak powiedziałem.
Teraz pomyślałem co prawda o odsieczy i o broni, ale piorunujące spojrzenie hurońskiego szaleńca odesłało do mózgu bardzo wzmocniony komunikat.
Uczyniło mnie bestią wojenną - bestią głodną uderzenia na słupników, rozniesienia ich zestarzałych szeregów, wycinania ich, szatkowania, strzępienia, ścierania - tratowania i ryczenia przez trąbę demonicznego a triumfalnego...
Przez trąbę? Ależ tak - przecież byłem bestią wojenną. Wielkim, ciężko opancerzonym, niepowstrzymanym mamutem cesarskim.
Mamutem odpornym na zatrute potrawki z bobu, na rzuty korpusami, na pchnięcia taranów...
I nagle zaryczałem. Był to straszny, przenikający celtyckie mury ryk. Wibrujący, donośny, odbierający słuch i inne zmysły.
Bardzo powalający ryk.
Gdy oprzytomniałem, znajdowałem się, zdecydowanie powalony, pod stołem, w postrzępionym, mokrym ubraniu, skulony żałośnie niczym obumarły embrion.
Nie jestem pewien, czy nawet nie zakwiliłem, nim stamtąd wypełzłem.
Straszny ryk.
Możliwości ludzkiego mózgu pozostaną chyba jeszcze całkiem długo niezgłębione.
Moja demonstracja mocy wywarła na słupnikach silne wrażenie. Dość długą chwilę trwali w ciszy typowej dla arktycznych pustkowi, tak, że słyszałem nawet brzęczenie jarzeniówki w klasie.
Zebrałem się w sobie i chwiejnie powstałem na nogi. Mamuci ryk ogłuszył nawet tak doborowe jednostki, jak Młoty i Rozszarpywacze, ale i mnie poturbował.
W końcu ktoś przełamał odrętwienie i załomotał do drzwi gwałtownie.
- Jest tam pan? - rozległ się pełen niepokoju, znajomo brzmiący głos. - Co z profesorem?
- Z kim? - wykrztusiłem. - Z Arakornem? Żyje, ogłuszyłem go tylko. Sam się prosił!...
Byłem pewien, że oczy błyszczały mi wilczo.
- Niech pan się nie wygłupia, kolego Turbulent! To profesor Ciociosan, proszę przyjrzeć się uważnie...
Cofnąłem się dwa kroki na trzęsących się nogach, by przyjrzeć się nieruchomemu ciału...
Poczułem falę gorąca. Nie było wątpliwości.
Ciosem topora rozłożyłem profesora Ciociosana, chlubę miasta. Mistrza polo i bohatera Wietnamu.
Moje usta opuścił trochę przeciągający się w czasie skrzek, godny zaplątanej w brunatnicę salamandry.
- Proszę się uspokoić, panie kolego! To wszystko było inscenizacją! Żartem! - Klamka poruszyła się, niecierpliwie szarpnięta. - Proszę otworzyć, Wyssak mówi...
Złapałem się za głowę zamroczony. ŻART??
Żart?...
Czy raczej wężowy podstęp Rozszarpywaczy, którzy czekali tylko, abym przekręcił klucz w zamku?... Może w takich właśnie okolicznościach dopadli moich poprzedników i bez litości wyrżnęli?
Znów zachwiałem się na nogach. Stłoczenie wydarzeń, informacji, stresów, proces zastraszania, którego mi nie szczędzono, zagrożenie i zwroty sytuacji - tego było za wiele.
Przy czym najbardziej wyczerpał mnie ryk bojowy mamuta.
Nie przesadzę, jeśli powiem, że w zdolności pojmowania mój umysł zdegradował się do poziomu skąposzczeta.
A przecież liczyły się sekundy.
Nachyliłem się nad Ciociosanem w pozie starca, znużonego ucieczką czterdziestoletnią przez Mongolię, Syberię, Erytreę i Szetlandy. Profesor, który był filantropem, ale który na pewno nie był Arakornem, otworzył oczy, gdy dotknąłem go rozdygotaną dłonią.
- Czy stukasy i heinkle odleciały już? - zapytał zatroskany.
- Stukasy i heinkle? - chrząknąłem zakłopotany. -
- Żoliborz płonie...
- Żoliborz nie płonie, profesorze. Zresztą jesteśmy w Wejherowie. 350 kilometrów dalej. I siedemdziesiąt lat później.
- Czy na pewno? - spojrzał na mnie nieufnie.
Z miną winowajcy spuściłem wzrok na toporek.
- Jesteśmy w liceum na placu Paszczaka.
Ciociosan zmarszczył brwi, rozejrzał się, zadumał , aż w końcu odprężył się i pokiwał głową.
- A, prawda - rzekł, ku mej uldze. - Jutro mam mecz polo. Z Knechtami Starogard. - Nagle uśmiechnął się ciepło. - Kolego Turbulent! Z pana jest prawdziwy wojownik z krwi i kości! Zaimponował mi pan. Jak mało kto, od czasu jak Thấp Nhỏ Thợ Tỏ wzruszył się moim listem i przyszedł do mnie pieszo z Hanoi. Podziwiam pana.
- Tak? - pisnąłem.
- Co za cios!... - Ciociosan pomacał się ostrożnie po głowie, po czym niepewnie podniósł się z podłogi, korzystając z mojego wsparcia. - No, ale przyzna pan, kolego - wrócił do mnie ożywionymi oczami - że nowych pracowników witamy z pompą! - Oczyszczając pieczołowicie supełki słynnej brody z dekoracyjnych naleciałości, podszedł do drzwi, by przekręcić klucz. - Każdy nowy nauczyciel jest zszokowany chrztem, który uroczyście mu sprawiamy. To mistyfikacja najwyższej klasy. Co mówię jako człowiek, który w brodzie przemycił do Wietnamu plany amerykańskiego hełmu. Pełen kolorowany przekrój, z wyliczeniem odporności na amunicję wietnamską, chińską, rosyjską i laotańską.
Milczałem znużony i pogubiony jak nigdy dotąd w całym życiu.
Milczałem jak to skąposzczet.
Przez uchylone drzwi wlał się potok rozradowanych ludzi. Pośród wiwatujących na moją cześć starców ujrzałem faktycznie Wyssaka - a także panią Gwalbertyn z grupą innych nauczycieli.
Pojawił się i sam dyrektor Opieszalski, któremu z uwolnionej ekscytacji świstaczo popuchły policzki.
A przynajmniej takie osobliwe wrażenia rejestrował mój poturbowany mózg.
- Witamy w zespole! - huknął serdecznie, a następnie wyrzucił energicznie obie ręce w górę, rozrzucając konfetti.
Zachwiałem się kolejny raz, lecz ktoś podtrzymał mnie czujnie.
- To zawsze wstrząsa - usłyszałem życzliwy głos. Obejrzawszy się, ujrzałem młodego nauczyciela w garniturze, który skojarzył mi się z przedwojennymi komediami lwowskimi. - Przyjęto mnie tym teatrem kilka miesięcy temu. Szok był tak wielki, że dostałem objawów bąblowicy... Miło mi poznać kolegę, Purchawiec jestem.
[...]

5 komentarzy:

  1. E, bez przesady - Vader nie był taki zły! On po prostu realizował zamysły Imperatora, był jego ślepym narzędziem, boż był ubezwłasnowolniony przez MOC, a raczej jej Ciemną Stronę. Jak Wałęsa - chciałby a nie mógłby. A co do Kuby Rozpruwacza, to wolałbym Jill the Ripper - Julkę Rozpruwacz. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też wolałbym Lilkę. ;)
    Słuszna uwaga - lord Vader jest nieco bardziej może rozpoznawalny, ale to Palpatine był jadem sam w sobie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Tfu! Julkę - chciałem rzec, oczywiście! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A teraz wyobraź sobie jednego z polskich liderów o wielkich ambicjach i nikczemnej postaci, który ma możliwości techniczne i moc Palpatine'a. Strach pomyśleć - brrr...!!! :(((

    OdpowiedzUsuń
  5. To wyobrażenie mrozi serce, trzustkę i rzepki kolanowe.
    Niestety, moja makabrysty wyobraźnia podpowiada mi, że są na tym świecie towarzystwa, dysponujące technologiami i zamierzeniami, których sam Palpatine by się nie powstydził...

    OdpowiedzUsuń