Powinienem już kłaść się do łóżka wraz z kotami, ale zawsze po kolejnej części mojego ulubionego filmu kryminalnego Jesse Stone mam mały tumult w duszy i muszę coś napisać. Bo z tumultem zasypia się około sześć godzin, rzecz obliczono jeszcze w akademiach mezopotamskich.
Serię Jesse Stone zresztą polecam usilnie wszystkim miłośnikom kryminału, bo jest ona rzadkiej urody. Po pierwsze Tom Selleck sam w sobie - a takiego gościa lubi się od pierwszego wejrzenia - jest fantastyczny w roli szefa policji. Nie tylko charakterny, ale całkiem wzruszający swym nielekkim żywotem. Po drugie film ma klimat sentymentalny, co w kryminale jest raczej unikalne. Klimatu zresztą dokłada sceneria, urokliwa przyroda północnoamerykańska i inne rzeczy.
Ale chyba nie o szeryfach miałem pisać, a o piłkarzach. Chyba już w czasach mezopotamskich stwierdzono, że mecze futbolowe są bezpiecznym substytutem wojen rzeczywistych, głównie dlatego, że mniej wojowników pada trupem, no i stolic nie dotyka wyburzenie 80% zabudowy.
Emocje okazywane przez naród (kibiców) po wiktorii ich armii (piłkarzy) tudzież klęsce są tak olbrzymie, że i to teorię substytutu potwierdza.
Dobrze, że są takie substytuty.
Euro uczyniło pohybel wielu mediom zachodnim, które od lat z premedytacją lub nonszalancją (niespecjalnie jest to mniejsze zło) wykrzywiają wizerunek Polski. Oczywiście wyolbrzymianie wad "wschodnich krain" ma zwyczajnie pokrywać mgłą hipokryzji i zadufania wady własne. Często wyższe.
A tymczasem kraj nam wypiękniał pohybelowo, a Polacy pokazali, co jest ich największą cechą i najprawdziwszą cechą narodową.
Gościnność.
Oczywiście, że gościnność i życzliwość!
To taki kolejny pohybel dla stacji BBC, której usługom już więcej nie zawierzę.
Mieszkam w Irlandii, co ma swoje znaczenie, jeśli zważyć, jak zbratali się irlandzcy kibice z Polakami. Serce mi się na to bratanie radowało.
Jeśli poczytać internetowe wpisy Irlandczyków, którzy wrócili do domu, to też ciepło w piersi się rozlewa:
Unbeliveable country amazing people and a one of the best trips ive been on. A country which i will go back to The Polish a great Bunch of Lads
Just arrived home now, have to say the polish people were amazing,
Poznan,gdansk,Gdynia were brilliant and also a town called gniezno was
fantastic. Thank you very much Poland.
the Polish women! need i say more
I takich opinii jest całe setki na stronie Boys in Green. Najczęściej czytałem o "podróży życia". Jak się to ma do horroru, który wystrzeliwało z armat BBC przed imprezą? Pohybel, powiadam, pohybel.
A swoją drogą, podziwiam ze stokrotnym szacunkiem tak serdeczny duch moich rodaków, zważywszy, że żyją w kraju, gdzie od 1939 roku wszystko drożeje, gdzie rząd własny chce wprowadzić zabójcze GMO, gdzie kłody zwalają się pod nogi z całych wywrotek... A jednak. Polska to piękny kraj, i piękny duch.
Jakkolwiek wkrótce ponurą prawdą mogą okazać się przestrogi, że organizacja Euro i unijne pożyczki rzucą Polskę na kolana, dziś wolałbym skoncentrować się na pozytywnych stronach sprawy. Kraj wypiękniał tu i tam, połowa świata odkryła tego kraju urok i dynamizm, a patriotyzm, który ostatnio się z intrygujących pobudek nadgryza, znów objawił swoją siłę.
Jakkolwiek wkrótce ponurą prawdą mogą okazać się przestrogi, że organizacja Euro i unijne pożyczki rzucą Polskę na kolana, dziś wolałbym skoncentrować się na pozytywnych stronach sprawy. Kraj wypiękniał tu i tam, połowa świata odkryła tego kraju urok i dynamizm, a patriotyzm, który ostatnio się z intrygujących pobudek nadgryza, znów objawił swoją siłę.
Jedno tylko skrytykuję. Otóż owych dziwaków, którzy paradowali między przyjezdnymi z hasłami w rodzaju Chcemy chleba, nie igrzysk tudzież Radio M propagowali. Nie wnikam w ich racje, bo nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że wszystko ma swoje miejsce i czas.
Przyjezdni nie tylko nie rozumieli, o co kaman podchodzącym do nich dziwakom ulicznym (niektórzy sprawiali wrażenie jakichś nieślubnych dzieci druidów, a przecież wizerunek ma znaczenie). Mało tego, oni nie mieli najmniejszego obowiązku kaman i w ogóle sprawami wewnątrzpolskimi się umartwiać.
Do kościoła, gdzie ślubu udzielają, też przecież nikt nie wbiega, by udowadniać z krzykiem i włosem rozwianym, że nad generałem polskim spisek zawiązano. Wszystko ma swoje miejsce i czas. Jest też kwestia taktu.
Trzeba mieć jednak w głowie dzban oleju jojoba, by to pojąć.
Zostawiając już te fanaberyjne podchody dzieciąt druidowych - dziś czuję satysfakcję. I tyle.
Piłkarze powalczyli jak umieli. Nie lubię uprawiać malkontenctwa i nie przykładam ręki do budowania szubienic dla "wszystkich winnych". Nie można oczekiwać cudów, jeśli polski styl szkolenia odpowiada - w najlepszym razie latom 70. oraz - to istotne - polska sytuacja ekonomiczna jest taka, a nie inna. Tak, jak morale żołnierzy wykuwa fart ich generałów i los ojczyzny, tak status Polski musi mieć odbicie w mentalności i odporności psychicznej piłkarzy.
No. O BBC było (pohyble), o piłkarzach było (pamiętajcie: liczą się tylko te dobre połowy), to jeszcze o tych sędziach...
I tu Was zaskoczę bezczelnie. Nie będzie o sędziach piłkarskich. Tylko o sądowych.
Będzie krótko. Trzeba mieć fart do sędziego w sądzie. Co tu mówić. Przede wszystkim chcemy, by nam uwierzył. A jeśli nie - to chociaż na pobłażliwość liczymy.
A czemu piszę o sędziach sądowych, a nie piłkarskich? Bo tylko o tych pierwszych mam opowiadanie. Co zrobić. Zapraszam do lektury, która przyniesie odpowiedź na dwa pytania:
1. Czy bohater historii miał fart do sędziego?
2. Czy takiego sędziego byśmy chcieli, gdyby to nam się noga powinęła?
Odpowiedzi proszę wyplatać w ratanie i dostarczać kurierem.
Sąd sprawiedliwy
- ...dlatego z niezachwianą pewnością w
sercu i umyśle twierdzę – zakończył surowo prokurator – że Emir Magnolian
popełnił szesnaście morderstw w nocy z 30 na 31 stycznia.
Ławnicy milczeli ponuro. Spojrzenia,
jakimi obrzucali oskarżonego, mówiły jasno, że jego los jest tak samo
przesądzony, jak ich stanowisko.
- A zatem 690 lat za robaczywymi murami
San Peloponez – wymruczał cicho zadumany sędzia. Był to gruby, wręcz wzdęty jak
wiedźma po topieniu, skwaszony Murzyn o arbuzowej głowie, otoczonej zacofanym o
dwa stulecia laurem białych włosów. – No dobrze! – rzekł głośno. – Niech
obrońca dorzuci swoje trzy grosze!... Skoro musi – dodał ciszej, ale wciąż dość
głośno i bez widocznego poparcia.
Większość obecnych usłyszała zatem te
słowa. Prokurator uśmiechnął się nikle, oskarżony Magnolian spuścił w
rezygnacji głowę, zaś ława przysięgłych zaszemrała z aprobatą.
Adwokat Beembler nie wyglądał jednak na
zbitego z tropu. Omiótł parówkową postać sędziego nieco tylko zaskoczonym
wzrokiem, lecz kiedy wstał, przybrał minę triumfatora.
I to zdeprymowało z kolei prokuratora
Persa. Pers, bynajmniej nie mający arabskich korzeni, właściwie pogodził się
już z porażką, mimo że chwilowo miał po swojej stronie sędziego i ławników.
Dowody winy, które przedstawił podczas procesu, były żenująco naciągane nawet
dla niego samego. Co gorsza, adwokat Beembler był najsłynniejszym obrońcą na
Zachodnim Wybrzeżu i nigdy dotąd nie przegrał. Ledwie dwukrotnie poszedł na
ugodę, która w gruncie rzeczy była nikczemną klęską stron oskarżających. Nie
przegrał nawet wtedy, gdy bronił Michaela Myersa, oskarżonego o kilkanaście
zbrodni w noc Halloween, którym towarzyszyło pół miasta świadków!
Pers starł pot z czoła. Czuł się już
trochę zmęczony tym udawaniem poczucia przewagi. Mięśnie lewego policzka były
już na granicy groteskowego paraliżu. Nie był to miły dzień. Owszem, dotąd
Beembler prowadził grę słabo i ani jeden z ławników nie wątpił w winę Emira
Magnoliana – tyle że taka zwodnicza taktyka cofającego się nieporadnie
nosorożca była typowa dla Beemblera, który doborowe dywizje argumentów z
przełamującą kawalerią alibi rzucał do walki dopiero w ostatniej odsłonie
procesu. Po prostu wystawiał ten róg nosorożca i rozpruwał cały rozdęty balon
iluzji stworzonej przez oskarżenie.
W ostatnim momencie.
Czyli dzisiaj.
Prokurator Pers chrząknął bez radości,
poprawiając krawat czarny jak kosmiczna przestrzeń. Nie miał złudzeń, co do
tego, co za chwilę miało się stać. Oczywiście trzymał względny fason – dziadek
zawsze powtarzał mu, że żaden wilk nie ugryzie go, dopóki będzie trzymał fason,
nawet, jeśli będzie się czuł z tym skrajnie groteskowo. Trzymał fason, czuł się
skrajnie groteskowo i wiedział, co stanie się za chwilę. Ławnikom zaszklą się
oczy, sędzia spojrzy na niego, Persa, krytycznie, o ile nie ze wstrętem, a
Magnolian – w istocie chyba niewinny – zostanie oczyszczony z podejrzeń o
zbrodnię.
Beembler, Kolos Obrony USA, jak go
nazywali koledzy z kancelarii i kochanki – kobiety uratowanych klientów,
rzeczywiście przestał się garbić, chrząkać nerwowo i w skonfundowaniu czy też z
zakłopotaniem wycierać nos w chusteczkę z herbem hrabstwa Sacramento. Nim
przemówił, szepnął coś swemu osowiałemu klientowi na ucho. Magnolian uniósł
wypalone przez kolegów z celi brwi, po czym jego twarz rozjaśnił uśmiech
nadziei.
Zdążył już zaakceptować udział żony w
batalii o jego uratowanie. A był to udział dość znaczący.
- Wysoki Sądzie – adwokat Beembler potoczył dookoła pobłażliwym
spojrzeniem. – Choć łamie to nieco
wcześniejsze ustalenia, zmuszony jestem prosić o wprowadzenie świadka. Zmieni
on bowiem całkowicie położenie osób zamieszanych w sprawę, co więcej, dotyka
bezpośrednio podstaw i świętości amerykańskiego systemu sądownictwa i wierzeń
obywatelskich w bezbłędność ludzi tego systemu.
- No, chwileczkę... – skrzywił się
prokurator Pers.
- Ach, tak – fuknął sędzia, łypiąc bez
wyrazu przez rogowe okulary. – Proszę wprowadzić świadka!
Szczupła kobieta wyglądała na trochę
speszoną.
- Proszę złożyć przysięgę, pani Lampoon, i
przystąpić do konkretów.
Pani Lampoon mówiła bardzo konkretnie.
- W nocy z 30 na 31 stycznia, pan
Magnolian nie mógł nikogo zamordować. Noc tę bowiem spędził ze mną. Dopiero o
10.00 rano opuścił moje mieszkanie zmęczony i upojony.
Ława Przysięgłych wyraźnie wprawiona
została w oszołomienie. Najstarszy ławnik domagał się uzasadnienia
„nadużywanego słowa upojenie”, ale sędzia błyskawicznie uciął tę
kwestię.
A tymczasem nosorożec Beembler rozpędzał
się, wprowadzając kolejnego świadka. Otyła pani McFerrin spotęgowała
oszołomienie Ławy:
- Potwierdzam zeznanie pani Lampoon.
Istotnie całą noc spędziła z panem Magnolianem.
- Skąd ta pewność – burknął sędzia bez
większego zainteresowania.
- Bo to widziałam. A raczej słyszałam. Byłam
schowana pod łóżkiem, na którym...
- Ach, tak – uciął murzyński sędzia.
- Na którym co! – uniósł się najstarszy
ławnik.
Zignorowano go, zresztą i tak pilnie
potrzebował inhalatora.
- A po tym wszystkim – dodała pani
McFerrin – ten tu widoczny Magnolian opowiadał pani Lampoon historie ze swego
dzieciństwa. Znam dobrze jego dzieciństwo, Wysoki Sądzie. Gdy miał osiem lat,
wypadł z wodolotu. Gdy miał dziewięć, rodzice wywieźli go do Kanady,
przywiązali do drzewa, po czym uciekali konno, by...
- Czy oskarżyciel ma pytanie do świadka?
- Nie.
- Wyprowadzić świadka – zasapał sędzia.
Obrońca Beembler szczerzył do
zrezygnowanego Persa zęby inkrustowane diamentami mniejszymi od much owocowych.
- Znam oskarżonego od dwunastu lat –
oświadczył następny świadek, psycholog Benton – to jest, odkąd wrócił marszem z
Kanady, co przedłużyło zbłądzenie w Kordylierach. Z całą mocą Boga mego
baptystycznego i z całą zawodową odpowiedzialnością stwierdzam: Emir Magnolian
w życiu nie zabił nawet norki. Ani liszki.
- Czym pan się żywił podczas... wędrówki?
– sędzia wbił w Magnoliana baczny wzrok.
- Listki. – Oskarżony patrzył pod nogi
tępymi, niewidzącymi oczami. – Listki.
Sędzia pokręcił tylko arbuzem osadzonym na
swoim karku. Jego odraza dla wszystkich na sali, włączając nieudolnego,
pozwalającego sobie wykraść zwycięstwo i prestiż prokuratora, była coraz
bardziej widoczna.
- Rzeczywiście pamiętam tego pana – orzekł
Evernose, sprzedawca prażonych pierników w przejściu podziemnym. – Kupował u
mnie pierniki w nocy z 30 na 31 stycznia tego roku. W przejściu podziemnym przy
Bloodsuckers Street w San Francisco.
- Odległość, która raczej wyklucza udział
mojego klienta w zabójstwach dokonanych w Sacramento – uzupełnił skrzętnie
odprężony Beembler. – O ile nie przeniósł go ten rzezimieszek Superman.
Zdawał się zupełnie nie przejmować tym, że
zeznanie sprzedawcy pierników stanęło w oczywistej sprzeczności z zeznaniami
pani Lampoon i pani McFerrin. Ale nawet Pers to zignorował.
- Ho, ho – wymruczał zwięźle sędzia. Nie
było wiadomym, co to oznacza, gdyż jego pulchne oblicze pozostało skwaszone i
lekko zdrewniałe.
Ostatni świadek obrony, listonosz Hix, nie
miał wątpliwości.
- To nie jest morderca! – osądził
stanowczo, prawie z oburzeniem. – Człowiek, który tamtej nocy przebił drzewcem
moją siostrę, brata i dostawcę wietnamskiego jedzenia dla wegetarian, mierzył
metr pięć, góra sześć centymetrów wzrostu, podczas gdy ten, tu, to istny
koszykarz. Ma chyba ze dwa metry. Poza tym tamten miał niebieskie oczy, mówił
po niemiecku i miał sztuczną, czarnoskórą rękę. Zresztą nie miał nosa! –
krzyknął z pretensją. – Miał zupełnie wgnieciony nos. Zmiażdżony. Albo
oderwany. A ten tu ma nos... I to afrykańsko wzdęty.
- Wyprowadzić świadka – sapnął sędzia.
Porównanie nie przypadło mu chyba do
gustu.
Stłamszony jak porzucony koc, prokurator
Pers nie silił się już na żadne sprzeciwy. Oczekiwał werdyktu nie okazując
emocji, znużony, a nawet skłonny popaść w rozbawienie. Oczy ławników nie były
jeszcze zaszklone, ale ten oto cholerny nosorożec...
- Wysoki Sądzie – głos Beemblera nie był
bynajmniej grzmiący. Był wyważony i troskliwy. – Ławo Przysięgłych. Oto
widzicie przed sobą człowieka zdruzgotanego oszczerstwem. Fałszywym oskarżeniem
o zbrodnię zwierzęcą. Oto mężczyzna ukamienowany kłamstwem. To ojciec czworga
małych, ufnych smyków, mąż wrażliwej na krzywdę społeczną i rodzinną
wolontariuszki, której rodzice – afrykańscy misjonarze – zostali zamordowani
maczetami, gdy miała ledwie sześć lat! A przecież wtedy rodzicom zadaje się
pytania... – Adwokat westchnął ciężko i machnął ręką z rezygnacją. – A zatem
już przed tym nieludzkim, rzekłbym, faszystowskiej miary pomówieniem, rodzina Magnolianów
żyła z wielką traumą... Na słońcu ich życia tkwi od lat czarny obłok, który
nigdy nie odpłynie.
Twarze ławników wyrażały przykrość i
zawstydzenie. Udając, że tego nie dostrzega, adwokat Beembler kontynuował:
- I teraz padł nowy cios. Umęczone serce
pani Magnolian musi unieść kolejny ciężar. A czworo dzieciątek, łaknących
opieki i siły ojca? Czyż to nie straszne, że dzieci sąsiadów wołają na nie
„siekieroludki”?
- O, Boże – wyrwał się siwowłosej
ławniczce. Miała szarą jak kamień twarz.
- Oto widzicie – ręka obrońcy wycelowała w
oskarżonego – człowieka, który obdarował miłością tylu ludzi, ilu tylko zdołał.
Co jednak przerażające, człowiek ów już
n i e ż y j e. Nie żyje!! –
huknął dramatycznie, aż najstarszy ławnik upuścił inhalator. – Owszem, jego
ciało oddycha, porusza się... Ale serce, to źródło ciepła, troski, miłości,
nadziei i szczodrości, zostało zakłute ostrzami bezprawia. – Przez chwilę
Beembler milczał zgaszony, jakby i jego serce zakłuto. – I nigdy już nie odżyje
– zakończył głuchym tonem najwyższej beznadziei.
- Jezujezu – wyjęczała ławniczka o siwych
włosach. Jej towarzysze z ławy spuścili wzrok. Na Magnoliana nikt nie śmiał
spojrzeć.
- Listki – wymamrotał Magnolian.
- Moi państwo – adwokat patrzył na ławę. –
Powiem tylko: otwórzcie drzwi na końcu sali i pozwólcie wyjść temu człowiekowi
do domu i rodziny z tymi strzępami serca, których najlepszy rozrusznik nigdy
już nie poskłada w pełnosprawny organ. – Skinął głową sędziemu, po czym usiadł
z martwą twarzą, która zabiłaby radość życia u jamajskich tancerzy.
Panowała zupełna cisza. Jedynie
wentylatory brzęczały smętnie. Oczy ławników były zaszklone, siwa staruszka
łkała żałośnie, najstarszy ławnik oddychał jak lord Vader i chyba nawet był
nim, kiedy patrzył na oskarżyciela.
Sędzia chrząknął.
- Niech ława przysięgłych uzgodni werdykt.
Prokurator Pers uśmiechnął się cierpko.
Właściwie pogodził się z porażką dużo wcześniej, już wtedy, kiedy zobaczył żonę
Magnoliana. Było oczywiste, że Beembler weźmie tę sprawę.
Że weźmie tę żonę.
Emir Magnolian zerkał na przybite oblicze
swego obrońcy i zastanawiał się, czy nie odzyskał nadziei zbyt pochopnie.
Ale lis – no, oczywiście nosorożec! –
Beembler po prostu grał, w gruncie rzeczy myślał już o wieczornej partii
curlingu.
A osąd przysięgłych mógł być tylko jeden.
Sędzia otrzymał go na kartce z rąk wyraźnie wzruszonej ławniczki. Łypnął nań
okiem sprawiającym nieco kaprawe wrażenie, następnie zerknął na Magnoliana, po
czym, mrukliwym głosem, jakby narzekał, że wędlina jest nieświeża, odczytał:
- Ława przysięgłych uznaje oskarżonego
Emira Magnoliana... niewinnym.
Rozległ się tumult! Krewni ofiar
protestowali, acz bez większego zaangażowania, gdyż i dla nich podłoże
oskarżenia było równie stabilne, co trzęsawisko. Rodzina i znajomi Magnoliana
wiwatowali gwarnie. Ktoś silił się na taniec irlandzki. Podziemny sprzedawca
Evernose, korzystając z zamieszania i pogubienia ochrony, wtargnął pomiędzy
ławki z koszykiem prażonych pierników, bo „nikt mu nie zwróci dniówki, a i
Superman nie przeniesie go tam, gdzie czekają stali klienci.”
Beembler ze skromną, nieco pobłażliwą
miną, przyjmował gratulacje, zaś Pers uśmiechał się jeszcze bardziej cierpko,
cytrynowo wręcz i kiwał głową.
Młotek sędziego prędko zdławił wrzawę.
Obecni na sali zerknęli nań ze zdziwieniem. Twarz Murzyna wciąż była
niewzruszona, za to grube wargi wydęły się ze wzgardą.
- Chwileczkę – burknął. – Odczytałem na
razie werdykt ławników...
Znów słychać było wentylatory. Nikt się
nie poruszył.
- Sąd stanu Kalifornia... – sędzia
poprawił okulary, które zjechały na pulchny, jakby z budyniu ulepiony nos –
uznaje oskarżonego WINNYM wszystkich szesnastu zabójstw i skazuje go na 690 lat
więzienia oraz utratę praw publicznych na tydzień czy tam dwa. – To mówiąc
sędzia jeszcze raz huknął młotkiem w stół, aby było jasne, że to nie żarty.
Znowu powstało zamieszanie. Prokurator
Pers śmiał się głośno i krzyczał, że idzie na lunch, ale nie musi iść sam, że
towarzystwo pań jest mile widziane, a zwłaszcza samotnych, które czują się
opuszczone przez mężów kryminalistów.
Beembler stężał bezrozumnie. Ze wstrząsem
obserwował, jak porażony Magnolian osuwa się na posadzkę. Adwokat przełamał
sztywność i zrobił kilka chwiejnych, nieco żurawich kroków w kierunku sędziego.
- Ale jak...? Dlaczego?? – bełkotał. – To
niemożliwe! Niedorzeczne! A świadkowie... To wbrew… Dlaczego?!
I znów się uciszyło. Cisza przetaczała się
przez salę jak ta sztormowa fala, regularnie i nie bez efektu spustoszenia.
Wszyscy patrzyli na sędziego, bo wszyscy byli ciekawi, czy i jak sędzia
uzasadni swoją surową decyzję, stojącą w sprzeczności z werdyktem Ławy. Nawet
Pers zatrzymał się w drzwiach.
Murzyński sędzia przez chwilę odwzajemniał
się wypełniającym salę ludziom spojrzeniem pełnym niechęci i odrazy. Było
możliwe, że kojarzyli mu się ze starymi wędlinami. I może dlatego prawdę
wyjawił głosem surowym i niezachwianym:
- Bo wróbel ugryzł trzmiela, a trzmiel
gondoliera.
I to było całe uzasadnienie. Zrobiło
zresztą duże wrażenie na ławnikach. Ależ cieszyli się dziennikarze oraz lekarze
psychiatryczni, którzy ochoczo zajęli się... adwokatem Beemblerem, oczywiście!
- gdyż Murzyn sędzia, w pełni sprawny i rzetelny, wciąż feruje uczciwe wyroki w
stanie Kalifornia.
A zbrodniarz? Emir Magnolian, ten
psychopata i degenerat, za te okrutne mordy, których nie popełnił, obumiera za
robaczywymi murami San Peloponez.
:) ... a niech to .. podoba mi się :D ... sędzia i wróbel co ugryzł trzmiela, a trzmiel gondoliera.. :D
OdpowiedzUsuńAleż to bardzo dramatyczna historia. A gondolierzy są ofiarami spisku.
UsuńI znów czuję się okpiona. ;/
OdpowiedzUsuńDlatego drogi Autorze przyrzekam przystępować do lektury na tym blogu z pełną ostrożnością i nieufnością jak podróżnicy wędrujący przez dżunglę amazońską w obliczu czyhających zewsząd pułapek.
Słusznie, bo komu jak komu, ale Autorowi temu farbowanemu francuskiemu nie można ufać!
OdpowiedzUsuńŻeby tak kpić z sądów...
I z Gości!
OdpowiedzUsuńSKANDALL.
Drogi Autorze jeszcze mną wstrząsa zdumienie połączone z niedowierzaniem. Jesteś Arsenem Lupin literatury groteski, dyskretnie i fachowo pozbawiając czytelników łatwowiernej życzliwości, chcesz się czytelniku śmiać, a masz, a masz, kpiną prosto w twarz.;(
OdpowiedzUsuńJa tam nie znam farbowanych francuskich lisów..., ale uważaj mam na Ciebie oko.;/
Co?! Czyżbyś zamierzała, Re-Eunice, nosić szal z lisa srebrnego?
OdpowiedzUsuńAleż skąd, żadnych futer,ale tak trochę na ogonek takiemu liskowi farbowanemu to by się nadepnęło. ;)
OdpowiedzUsuńMożna, ale ogonek sztuczny się urwie!
OdpowiedzUsuńCzy autor albo Ktoś czytał Jacka Dukaja? Potrzebuję pogadać.
OdpowiedzUsuńAutor nie czytał. Ale czytał Karola Maya i może pogadać.
OdpowiedzUsuńNo... ale chyba to Autora właśnie działka- fantazy... Czytam "Lód" i jestem konfused... Niby rosyjski romans, niby historyczne fantazy, a wszystko utopione w filozoficznym sosie... Tylko... Książka ma 1200 stron i jestem zwyczajnie zmęczona...
OdpowiedzUsuńZależy, jakie to fantasy jest. Ja się już trochę zakonserwowałem i raczej wracam do starych hitów, niż sięgam po nowe. Ilość stron, którą podajesz, robi wrażenie. Sporo. Z jednej strony, żal, gdy dobra książka się kończy zbyt szybko - z drugiej: po 1200 stronach byłbym już mocno przywiązany do bohaterów, więc i żal byłby większy... Ale polecasz, rozumiem?
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, co bys powiedział.Bo to jest takie zupełnie inne... Ale w czytaniu... Powinna byc trzy razy skrócona. I ten dziwny sposób bezosobowej narracji... Męczące. W końcu czyta się dla przyjemności... acet zbiera wszystkie mozliwe nagrody, ale w księgarni nie widziałam, no i jesli TY o nim nie słyszałeś...
OdpowiedzUsuńEwo, ja to już o mało czym słyszę - osobiste sprawy plus koncentracja na pisaniu strylobizowały mnie straszliwie. Niestety. Tak więc przeoczyć muszę mnóstwo. Ale tak szczerze, to ten "sposób bezosobowej narracji" już mnie zniechęca. Jak dla mnie magnes numer 1 to "pierwsza osoba". To mnie kupuje.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, powinnaś, Ewo, poczytać "Thomasa Odda" Koontza. Napisać horror refleksyjny ze szczyptą liryczną? Toż to mistrzostwo.
OdpowiedzUsuńMasz Strzelcze niezawodne wyczucie niesprawiedliwości formalnej. Sprawiedliwości takoż. Z wyrokami podobno nie dyskutuje się, z mecenasami tym bardziej, ale... A Opinia Gazetowa, Publiczna, za przeproszeniem, najważniejsza.
OdpowiedzUsuńI co najważniejsze, kolejny raz zabawiasz skutecznie Czytelnika, zwodniczo. On to jednak lubi, godzi się na niewinne "oszustwo".
Pozdrawiam
L.