piątek, 18 listopada 2011

Czarny humor jak magma

Wuj Matt nie próżnuje i świat przemierza wraz z drużyną dropów i chupacabr. Efekt jest wyraźny, gdyż codziennie przybywa Lwom Czytelników, co wlewa w lwie serca substancję, którą wypada porównać chyba tylko z lawą, co Pompeje zalała. Tak gorącą jest radość i satysfakcja.
Wuj Matt zdaje się, lubi jakieś gry przy okazji prowadzić, bo na liczniku flag daje się zauważyć zacięty mecz między USA, a Irlandią... Ciekawe, że Stany mają znacznie większą populację...
I Pentagon.
I Kapitana Amerykę. Z tarczą.
Ale też nie od dziś wiadomo, że Celtowie są bardzo, bardzo twardzi. Wszak przez lat 700 nie pozwolili się anihilować najeźdźcom brytyjskim.
I tu przy okazji - serdecznie witam na Stronie Czytelnika właśnie z rewirów brytyjskich, którego licznik wczoraj nam ujawnił.
Czytelnika, którego traktujemy nie jak najeźdźcę dławiącego Irlandczyków, lecz jak ważnego Gościa. Tak, jak wszystkich nowych Czytelników, których wraz z tymi nieco mniej nowymi zapraszam na kolejny odłamek mrożących osocze i antyoksydanty Słupników.
Przedtem jednak przypomnę, że Lwy Nemejskie czynią misję rozszerzania w świecie i poza nim religii czarnego humoru. Czarny humor jest humorem inteligentnym, ostrym, przenikliwym, który we wprawnych rękach może być piłą łańcuchową.
W tym mniej wprawnych zaś... też może być tą piłą. O, zgrozo.
Lwy zapraszają wszystkich Gości do nadsyłania swoich historii, które skłonne są na Stronie opublikować. Niech się czarny humor szerzy, rozchodzi, wgłębia i roznosi.
Niech rozleje się po całej planecie jak magma.
Zapraszam do lektury.

Słupnicy odłamek piąty

Pomyślałem, że określanie całej tej dramatycznej sytuacji mianem perypetii jest nieco naciągane, by nie rzec: frywolne. Przemilczałem to jednak.
- Czy boczniacy coś podejrzewają? - zasapałem, bo Wyssak pociągnął mnie gwałtownie w dół schodów, uchyliwszy przedtem drzwi z napisem Nie wchodzić, gazy uwalniają się!.
- Węszą nieustannie. A Ciociosan odkrył ostatnio dostawę z bobu. Mieliśmy pewien kłopot z wytłumaczeniem tego.
- A więc Ciociosan jest boczniakiem? - odetchnąłem z ulgą. Ale czy dobrotliwy filozof, bohater Wietnamczyków mógłby maczać palce w tak haniebnej rozgrywce?
Zważywszy, że nie uznawał żadnych, które nie pozwalały dosiąść konia huculskiego.
- Tak - potwierdził spokojnie matematyk. - Jest boczniakiem. I to groźnym.
- Co to oznacza?
- Zostanie usunięty.
- Ze szkoły?
Wyssak spojrzał na mnie ciężkim wzrokiem.
- Proszę trzymać się poręczy, kolego. Zaraz zaczną się rozkruszać stopnie. Nieprzypadkowo rozkruszone - podkreślił z satysfakcją. - Jeden boczniak już tu się wyłożył. Był na tropie, ale nikogo w to nie wciągnął. Sam chciał być bohaterem. Takim Supermanem Słowian... W naszym rozumieniu nie byłby oczywiście nikim takim - byłby żałosnym zdrajcą. Zdrajcą interesów szkoły i idei humanizmu.
- I co mu się stało? - udałem rozbawienie.
- Złamał kręgosłup w dwóch czy tam w czterech miejscach.
W dwóch czy tam w czterech miejscach... Ciarki mnie przeszły. Zabrzmiało to, jakby Wyssak znudzonym głosem donosił, że nie jest pewien ilości much pochwyconych w lep, ale że jest w sumie mało znaczące, skoro i tak się łapią...
- O, cholera... To chyba po nim?
- Leży w klinice na Warkocznej, gdzie mój kuzyn Antoniusz ma sporo do powiedzenia. Zrobił mu już dwie operacje mózgu i c o ś tam wyjął... Nawet, jeśli ten zdrajca Purchawiec wyjdzie stamtąd, nie będzie bardziej rozumny niż koczkodan obity pałkami i już nam nie zaszkodzi. - Wyssak zaśmiał się szyderczo i załopotał peleryną dumnie niczym sztandarem.
Czułem, że przygnębienie oplata mnie jak sieć rybacka, a przecież miałem być słoniem pokrytym pancerzem i dyszącym żądzą tratowania... Ale na skrytych w mroku, pokruszonych w intencji ataku schodach byłem naturalnie małym, spłoszonym słonikiem Dumbo.
Gdziekolwiek znajdowali się słupnicy, to na pewno nie w piwnicach, te bowiem przemierzyliśmy w szybkim czasie, by stanąć nad wielkim, porośniętym hubami włazem.
- No to w dół - rzekł wesoło Wyssak, jakbyśmy dotąd szli w górę.
Z westchnieniem słonika Dumbo zagłębiłem się za matematykiem w ciemnej czeluści. Rozświetlały ją lampy, ale chyba pokryte kurzem, którego nie ścierano od czasu ostatniego najazdu Tatarów. Zimnym, oficerskim krokiem pospieszajcie do czeluści - polecił wcześniej dyrektor Opieszalski. No i zgadzało się z tą czeluścią. Tylko krok nie był oficerski. Zupełnie nie.
Rzeczywiście lochy - pomyślałem ponuro. - Całkiem krzyżacki nastrój gościnności... Zadrżałem delikatnie, osikowo, co nie wystawiło mnie na drwiny Wyssaka.
Wnętrze stawało się coraz mroczniejsze; lampki dzielił coraz większy dystans, a ich skąpe światło zmieniało się stopniowo z żółtego w brązowe.
- Szkołę zbudowano na ruinach klasztoru - zasapał Wyssak, używając siódmego z kolei klucza, by otworzyć jakieś odrzwia. - Klasztor też zresztą wzniesiono na ruinach, chyba celtyckiego więzienia... Które zbudowano na... hm, nie chce pan wiedzieć, kolego.
Rzeczywiście nie chciałem wiedzieć.
Natomiast bardzo chciałem zawrócić.
Odrzwia ociekały nie budzącą zaufania cieczą, ale też w tych okolicznościach nic już zaufania budzić nie mogło.
Krocząc ostrożnie, całkiem jak ranny w potyczce żuraw, za Wyssakiem, przyglądałem się sklepieniu. Bez entuzjazmu. To już nie były dwudziestowieczne cegły, lecz dużo starsze kamienie. Podobne widziałem na zamku w Chęcinach. Mimowolnie wyobraziłem sobie skutych łańcuchami krzyżackich jeńców, konających w chęcińskiej twierdzy...
Tak, tyle że tam nie słyszano o więzieniu celtyckim i c z y m ś pod nim.
Cały autokar szkolny bezkarnie zniknął. Tym bardziej i tym łatwiej mogę zniknąć ja - uświadomiłem sobie całkiem bystro.
- No a kierowca autobusu? - spytałem pół-, a może i ćwierćgłosem. - I pilot?
- Mieli prosty wybór - odrzekł matematyk, nie odwracając głowy. - Przyłączyć się do nas lub sczeznąć.
- Sczeznąć?
- Wybór był prosty.
- I co wybrali?'
- Niestety - odrzekł Wyssak krótko, a jego peleryna załopotała tym razem jak wielki nietoperz, którego obudził głód krwi.
- Aha... No, ale ta cała sprawa z historią... Czy nie byłoby prościej usadzić całej klasy?
- No właśnie. - Wyssak obejrzał się na mnie. - W tym sęk.Tak byłoby łatwiej, lecz nikt godny i silny, żaden edukator, na taką łatwiznę nie pójdzie. Albo my, albo oni. Poza tym renoma naszej szkoły... Jakby to wyglądało, gdyby oni wszyscy nie zdali do następnej klasy? Co by powiedziano o naszej kadrze? Że to sowchozowa zbieranina - przypuszczam. I jeszcze coś: pan wie, kolego, że we wszechświecie wszystko rezonuje. Bezkarność także. Gdybyśmy ugięli karki przed buntownikami, fala buntu przeszłaby przez wszystkie polskie szkoły. To tak, jakbyśmy w te szkoły powrzucali wiązki granatów... Nie, kolego Turbulent. Oni wszyscy muszą przejść, bez dwóch zdań. A gdy to się stanie, oddamy ich ojczyźnie. Jesteśmy humanistami, nie: cynikami. - Zawiesił na mnie wzrok niewiele lżejszy od sklepienia, napierający zwałami gruzu, a może kry, a ja poczułem się nagle smutny, stary i opuszczony.
Że też tak psioczyłem na tych górników... O te kilka serdecznie wymierzonych sierpowych.
Wyssak ściągnął ze mnie swoje ciążące spojrzenie, dosłownie w ostatniej sekundzie unikając rozpłatania skrytej w stojącyjm kołnierzu głowy. Pułap bowiem gwałtownie się obniżył - a i zawartość światła obniżyła się w odpowiedniej proporcji.
- Proszę uważać - wymamrotałem nerwowo.
- Znowu się obniżyło - mruknął matematyk niewyraźnie.
- Słucham?...
- Sufit opada. Coraz mocniej. Pani Gwalbertyn, która przeszła na obozie w Artku krótkie pionierskie przeszkolenie kosmiczne, wojskowe, geologiczne, antropologiczne, mechaniczne, inżynieryjne, socjologiczne, telepatyczne, telekinetyczne, eksterioryzacyjne, dyplomatyczne, kartograficzne, mediumiczne, anatomopatologiczne i teologiczne... twierdzi, że sklepienie runie już niedługo. Być może lada dzień. Co oznacza - znów oplątał mnie wzrokiem jak masywnym wężem - że może ocalić pan życie tym uczniom, tchnąwszy w nich inspirację.
- Ale - wykrztusiłem - przecież ja mogę zginąć... wcześniej... w każdej chwili...
- Naturalnie. Jest pan bohaterem. Takim Supermanem Słowian. Będziemy pana odprowadzać na zajęcia honorową defiladą już od jutra. Trzeba się przecież liczyć z tym, że za którymś razem już pan nie wróci.
Poczułem, że karacenowe łuski mojej zbroi odpadają lekko i frywolnie niczym łupiny pestek z dyni.
- Too... Chyba należałoby zarządzić pomiary?... Albo ewakuację?
- Opuścić bastion? To chyba żarty, niegodne edukatora.
Odniosłem wrażenie, że oddycham pajęczyną. Być może wchłonąłem jakąś niechcący. Niestety, w żaden sposób nie mogłem usunąć jej z krtani, co tylko potęgowało moje poczucie zagrożenia i bezsilności.
Jestem wojownikiem, jestem wojownikiem - powtarzałem w myślach. Ilekroć któryś z moich bobasów zaczynał ronić pochopne łzy, stawałem nad nim rosły niczym aleksandryjska latarnia morska i kazałem powtarzać twardo: Jestem wojownikiem!
No tak, lecz moi synowie bardzo już podrośli, nie byli w żadnej mierze bobasami, brzdącami czy pacholętami. Dawno też nie widziałem, aby ronili jakieś łzy, choćby nad cebulą.
Za to zerkali na topory.
- Jestem wojownikiem... - wybąkałem odruchowo.
- I słusznie - Wyssak z rumorem uchylił kolejne drzwi i oczom mym ukazał się dość długi korytarz, bardzo zachowawczo, średniowiecznie wręcz oświetlony - właściwie lampy nie tyle coś rozjaśniały, co po prostu pokazywały, że są.
Na końcu majaczyło coś jakby żelazna bramka. Przybito do niej coś, czego jeszcze z tej odległości nie rozpoznawałem, ale co zdawało się być...
- Głowa kozła - ujawnił niedbale Wyssak, widząc moje usilne mrużenie oczu.
Zazwyczaj doceniam szczerość, ale nie zawsze.
Weszliśmy w korytarz i matematyk zatrzymał się.
- Tam są - rzekł spokojnie, choć odniosłem wrażenie, że był to spokój nieco wymuszony.
Spojrzałem bez zachwytu. Przed tymi drzwiami ciągle jeszcze miałem swoje trzy opcje. Potem zostanie mi jedna.
Może to dziwne, ale przestało mi się spieszyć. Zapragnąłem postać sobie przez chwilę, z godzinę chociaż...
[cdn]

5 komentarzy:

  1. Dzięki serdeczne. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No to ja jestem superbohaterem Słowian też!Czy mają w tych podziemiach dzienniki elektroniczne?

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm, przecież to było pisane 11 lat temu...
    ;)
    I w ogóle to jest takie mroczne, Ewo droga...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że jesteś tym Supermanem Słowian.
    Absolutnie!

    OdpowiedzUsuń