Bęben jest dość niebronienną bronią. Trzeba przecież dużej zręczności, by tak przywalić nim wrogowi, żeby padł rozcięty na dwoje, prawda? Naprawdę sporej. Jak tu odnieść ten niedogodny kształtem instrument do miecza, kuszy czy młotka do wbijania parawanów na plaży w Karwi - które to wszystkie te narzędzia pozwalają uczynić z przeciwnika indyczy pasztet.
A bęben?
Jak nim pacnąć? Jak zrobić pasztet?
A jednak.
Jednak bęben ma znaczenie. A ściślej: dźwięk. Ton. To bowiem porywa rzeszę uzbrojoną w miecze, kusze i młotki parawanowe do męstwa o niespotykanej skali.
Bęben jest zatem bronią czy nie?
Niech rzecz rozstrzygnie poniższa historia. Zaprawdę powiadam Wam: nie mieliście pojęcia, jak heroiczna jest służba bębniarza wojennego.
A bęben?
Jak nim pacnąć? Jak zrobić pasztet?
A jednak.
Jednak bęben ma znaczenie. A ściślej: dźwięk. Ton. To bowiem porywa rzeszę uzbrojoną w miecze, kusze i młotki parawanowe do męstwa o niespotykanej skali.
Bęben jest zatem bronią czy nie?
Niech rzecz rozstrzygnie poniższa historia. Zaprawdę powiadam Wam: nie mieliście pojęcia, jak heroiczna jest służba bębniarza wojennego.
BĘBNIARZE
4 czerwca roku 504 armia króla Harda Głazookiego
zaatakowała nasze królestwo. Przeciw najeźdźcom powołano pod broń 125 000
żołnierzy.
I 600 bębniarzy. Nigdy przedtem, i nigdy potem, żadna
armia świata nie miała ich tylu w szeregach.
600 bębniarzy.
Wojnę przeżyło ośmiu z nich.
Ratlery kapitana Mogorfa
Nasz kraj, Wiletania, był jednym z najpotężniejszych na kontynencie.
Nie obawialiśmy się najazdów, sami tłukliśmy sąsiadów… i ich sąsiadów, nawet
oddalonych o miesiące marszu. Tyle że Hard Stalowonosy, król Olagardu, też
najeżdżał, co popadnie, aż w końcu doszło do nieuniknionego.
Strefy wpływów wpadły na siebie jak dwie galery pchnięte
falą wojny i między burtami zachrzęściło, zachrobotało, zaiskrzyło.
Wiletański król Romb Ostatni skłonny był przymknąć na to
swoje sześćdziesięcioletnie oko – trzydziestoletnie oko Harda natomiast się nie
przymknęło, tylko wybałuszyło widocznie nad mapą…
Skoro wiosną uderzył całymi siłami, mimo że Wiletania
miała dwukrotną przewagę populacji i więcej regimentów wasalskich.
Romb Ostatni był charyzmatyczny: wyważony i zarazem zdecydowany. Kochaliśmy go
wszyscy.
Wszyscy też byliśmy chętni do walki dla niego, tym
bardziej, że wojna obronna była dużą atrakcją. Wiletanii skupionej na polityce najazdu
nie była ona przypisana od 140 lat.
Ożywienie było więc spore. Przekonanie o zwycięstwie
nieomal takie samo – Olagard wystawił przeciw naszym 125 000 wojownikom
armię ledwie osiemdziesięciotysięczną.
Z tuzinem bębniarzy.
A co porywa do szału w polu walki? Co urywa głowy skrytym
w zbrojach mężom i ojcom, i wstawia w ich miejsca łby zdziczałych demonów?
Bębny wojenne.
600 bębniarzy zażyczył sobie edyktem król Romb, najwięcej
w historii wojen naszego kraju.
Jak powiedziałem, doświadczenie i liczebność pozwalała
nam być raczej spokojnymi o wynik wojny. Oczywiście nikt nie ograniczał tego
pojęcia zwycięstwa do samego tylko wyparcia arogantów z granic. Król zebrał
generałów trzy dni po inwazji Olagardczyków i zaznaczył z łagodnym uśmiechem
dobrodzieja:
- Arogantów wyprzeć i pociągnąć za nimi do ich siedzib.
Wszystkie wsie i miasta spalić. Mężczyzn wybić, ilu tylko sięgniecie mieczem
czy strzałą. Kobiety ukarać zgodnie z polowym obyczajem. Pięknych nie dotykać,
zwieźć mi je tutaj. Samego Harda sprowadźcie mi żywcem… Ale nie za wszelką
cenę. Wystarczą mi jego oczy zatopione w karafce z miodem. Będzie prezent na
wesele mego syna.
Romb Ostatni był nie tylko charyzmatyczny, ale też
ujmująco praktyczny. Podbite terytoria nigdy nie były zajmowane.
- Zostawić garnizon to skazać własnych kamratów na
banicję i skrytobójstwo – mawiał rzeczowo. – Powstanie przeciw ciemiężycielom
jest tylko kwestią czasu. Zdobytą ziemię plądruje się i plugawi, po czym wraca
do domu.
Czyż nie był to imponujący pragmatyzm?
Ale nic nie budziło we mnie takiego urzeczenia królem wiletańskim,
jak jego opinia o bębnach w służbie wojny.
- Bębniarze to więcej niż generał – ogłosił na początku
wojny. – Już u moich przodków prowadzili wojsko do zwycięstw, mobilizowali do
przełamujących zrywów i miażdżenia. Wojownik tylko w połowie składa się z torsu
i miecza, resztę stanowi dusza, a tej grają bębny. Bębniarzy wyznawajcie jak
bogów, jeśli nie chcecie, by król brwi marszczył.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie życzył sobie marszczenia
królewskich brwi, bo zwykle szło to w parze z odrąbywaniem członków i
zanurzaniem głowy w beczce ze smołą.
A karafki z miodem i gałkami ocznymi były całkiem modnym
prezentem.
Dlatego bębniarze byli traktowani nieomal jak sam król.
Dziewczyny rozchylały ku nim usta i suknie, karczmarze wzbraniali się przed
przyjmowaniem pieniędzy, gościńce zdobiły pomniki herosów walących w bębny…
Ale nie myślcie, że dlatego wstąpiłem do bębniarzy. To
był splendor i tradycja rodzinna. Bębniarzem był mój dziad Augar (zginął na
wojnie), wuj Muul (zginął na wojnie) i ojciec (stracił nogi podczas szkolenia i
nigdy nie wyruszył na wojnę).
W chwili ataku nieprzyjaciół sytuacja nie była
szczególnie korzystna. Pod bronią było 40 000 wojska, z czego połowa o dwa
tygodnie jazdy w przeciwnym kierunku, zajęta gnębieniem sąsiadów. Ponadto w Jakobinie,
prowincji, za którą Hard Stalowonosy wziął się najpierw, było naszych wszystkiego
ledwie kilka setek i Romb machnął na tę prowincję ręką.
- Żal mi tamtejszej szlachty i dziewcząt, ale i tak byśmy
nie zdążyli – rzekł z prostotą. – Niech tam sobie Olagardczycy plądrują, my w
tym czasie zbierzemy armię, a rewanż będzie srogi.
40 000, jak powiedziałem. I 340 bębniarzy.
A król chciał 600. Marzenie o sławie bębniarza było silne
pośród młodzieży, zaś fakt, że przyszło walić w bębny dla ojczyzny napadniętej,
poruszał struny dodatkowo.
Dlatego na apel o zgłaszanie się chętnych w szeregi,
niezwłocznie stanąłem przed rodzicami.
- Jest wojna obronna – zacząłem.
- O, Wawrogu, Czterokoniu, Ghuakualu – załamała ręce
matka.
Wawróg, Czterokoń i Ghuakual byli bogami popularnymi w
najbliższych prowincjach. Nie pomogli jednak im tak bardzo jak bębniarze,
których tuzin zgłosił się z samej tylko mojej wsi.
Zresztą najwięcej świątyń mieli owi bogowie w tej akurat
prowincji, którą zdewastował najazd Olagardu i nikt tego nie przeoczył.
- Bóg to armia i jej bębniarze – powtórzył król.
Tego też nikt nie przeoczył.
- Synu, nie puszczę cię – wydusiła matka bezradnie. –
Kosze ci trzeba wyplatać. I łubianki.
Ojciec, który z powodu braku nóg, całkiem wygodnie
siedział w łubiance właśnie, zmierzył ją krytycznym spojrzeniem, po czym
zapytał mnie spokojnie:
- Udarku. Pora tobie w drogę. Nie pójdziesz ty do wroga,
wróg przyjdzie do ciebie. Chcesz rzucać włócznią? Konie kłuć?
- Chcę bębnić, ojcze.
Zamilkł na chwilę, by z namysłem pokiwać głową.
- Idź zatem – rzekł w końcu. - Nie będę cię zatrzymywał,
bo masz w sercu te same pieśni i rytmy heroizmu, co i ja, i mój ojciec. Uważaj
tylko na szkoleniu, niewiele się nie różni od warunków bitwy. Jeśli przetrwasz
trening, to pewnie i wojnę przetrwasz.
Wyściskałem serdecznie moich rodziców, dosiadłem osła, i
już po kilku dniach byłem w obozie zbiórki. Czas był tak pilny wszystkiemu, że
obóz szkoleniowy stanął w jednym miejscu z obozem regularnych wojsk, które w
pośpiechu ściągały ze wszystkich stron. Jakobin, prowincja zajęta przez Olagard,
dogorywał i było jasne, że decydująca bitwa jest kwestią krótkiego czasu.
- …dlatego!! – zagrzmiał nasz instruktor, bębniarz-weteran
Mogorf – przejdziecie kurs przyspieszony! by! – właśnie takimi dziwnie
urywanymi okrzykami Mogorf często przemawiał – na czas stanąć między
żołnierzami-braćmi i rozpalić w ich sercach!... płomienie szczęśliwego amoku
wojny zwycięskiej!
Już sam ten wstęp rozpalił w nas wszystkich płomienie. Co
tu dużo mówić, wzruszyliśmy się bardzo. Właściwie byłbym całkiem szczęśliwy,
gdyby właśnie teraz ogłoszono, że wróg niespodziewanie nadszedł, że pora iść w
pole, brak czasu na szkolenie…
I szkoda, że tak się nie stało.
Kiedy ojciec zaznaczył, że szkolenie prawie się nie różni
od bitwy, odwróciłem głowę i uśmiechnąłem się pobłażliwie. O ile sobie
przypominam, był to ostatni pobłażliwy uśmiech w moim życiu.
Na bębniarzy zgłosiły się tysiące, ale większość Mogorf
odrzucił i poszczuł psami.
- Bębniarz musi łączyć dwie cechy – uzasadnił nasz
instruktor, bo jednak popłoch był całkiem powszechny; do ucieczki rzucili się
ochotnicy do jazdy z pobliskiego obozu, a nawet dwie setki regularnej kawalerii
króla. – Urodę twarzy i figury, oraz śmiały charakter. Ktokolwiek ucieka przed
ratlerami!... czy taki ktoś!... może grać marsz zwycięski królewskim liniom?!
Po prawdzie to ci z nas – tak, ja też – którzy przeszli
selekcję pomyślnie i nie zaznali psich zębów – zgadzali się z tym, NIE MNIEJ nazwanie
psów ścigających ochotników odrzuconych ratlerami było pewnym nadużyciem.
Mogorf wypuścił z klatek 50 mastifów zaprawionych w
walkach z niedźwiedziami.
Możliwe, że połowa z tych niedoszłych bębniarzy wróciła
do domu. Możliwe.
Ale trudno szacować. Ostatnie mastify wróciły po pięciu
dniach.
Dość znużone.
Scenie jatki nie przyglądaliśmy się zbyt długo. Instruktor,
który sam wyglądał jak mastif, którego postawiono na nogi i wbito w pancerz,
wzruszył ramionami, mówiąc już spokojniej:
- Nie potrzebujemy żołnierzy uciekających przed
ratlerami. Ani brzydkich ludzi w kraju.
Tu odruchowo podziękowałem bogu Czterokoniowi za urodę,
gdyż on nią właśnie obdarzał – albo i nie. Ja zaś miałem błękitne oczy, złote
włosy i skórę w kolorze miodu.
Fakt faktem – we wsi tą urodą się wyróżniałem. Na obozie
werbunkowym nie. Stałem pośród setek aniołopięknych młodzieńców, co budziło
dziwne ciepło i jakieś zauroczenie chwilą tak niezwykłą.
Z nieznanych przyczyn uroda była ważną cechą bębniarza wiletańskiego.
Być może mieliśmy się kojarzyć z aniołami, bo tak jak wspierało to rodzime
wojsko, tak deprymowało wrogie.
Podziękowałem Czterokoniowi, ale zaraz przypomniał mi się
los Jakobinu, w której miał on osiemnaście świątyń, i w której kopytem swym
boskim nie kiwnął-nie wierzgnął, by oszczędzić zagłady swym wyznawcom. I
odwołałem podziękowanie.
Tak, byłem odważny, a nawet zuchwały. Urodziłem się na
bębniarza.
Może trochę zamarłem, gdy wypuszczono mastify… Ale do
ucieczki się nie rzuciłem.
Ostatecznie na placu werbunkowym stanęło 260
zatwierdzonych bębniarzy-kadetów oraz 340 bębniarzy z wojsk regularnych, których skierowano na to samo z nami
szkolenie.
Trochę mnie to zdziwiło. Ileż to razy można się szkolić.
Mogorf i tę rzecz wyjaśnił w kilku konkretnych zdaniach:
- Nikt nie znosi tyle obciążenia w polu, co bębniarz.
Bębniarz ostatni schodzi z pola, o ile w ogóle. Bębniarz decyduje o morale
zaangażowanych w bój oddziałów. Bębniarz decyduje o losie kraju. Olagardczycy
to przeciwnik groźniejszy od innych. W polu mogą stanąć przeciw nim tylko
najtwardsi. Szkolenie bębniarzy musi być powtarzane, bo nawet w najlepszym ogrodzie znajdziesz
plewy.
Brzmiało to przekonująco i nikt już tym sobie głowy nie
zawracał. Tym bardziej, że wyszkoleni bębniarze wcale nie traktowali nas z
góry, a wręcz z uderzającym zatroskaniem powitali.
Wszystkich nas 600 Mogorf poprowadził ku skleconej z
młodych brzóz bramie. Zdobił ją wzruszający napis z przykutych liter
miedzianych:
Bęben to serce. Serce to wy. Bijecie od dziś dla armii i
jej króla.
A to na sobotę wyśmienita uczta się trafiła Autorze. Zakochałam się w bębniarzu złotowłosym i błękitnookim, co ma szlachetne serce i niestrudzenie chce grzmieć bębnem dla ratowania Ojczyzny. Cudownych herosów powołujesz do życia Autorze. Ale to nie dziwota skoro masz Lwie serce...
OdpowiedzUsuńPolubownie ustalmy, że nie lwie, a rosomacze. ;)
UsuńDziękuję za pochwałę, bębniarzom ciężkie próby się szykują, cz.II niebawem, a nawet wkrótce...
Ram tam tam :)
OdpowiedzUsuńCzyżby ochotnik do armii króla Romba?
UsuńTak jest!
UsuńAle test z ratlerami trzeba przejść...
UsuńJam też jest bębniarz, a ściślej werblarz. Również czynelasz i pałkarz. Ogólnie, zbiorczo, perkusistos vulgaris. I jesli wolno, pozdrawiam wszystkich bębniarzy o lwim sercu. Szczególnie jednego. Nie żebym śmiał się porównywać, broń Boże - znam swoje miejsce, ale z czystej sympatii i radości, słuchania. I zrozumienia. Bo aby zrozumieć, trzeba mieć w sobie pewien zalążek. A ja, tak sądzę, ten zalążek posiadam. Tyci, co prawda, ale jednak. Sądzę też, iż nigdy nic z niego nie wyrośnie. Z zalążka znaczy. Dlatego, w podziwie nieustającym, pozdrawiać Bębniarza, ojca wszystkich bębniarzy. Nie perkusistów, bo to wszawa nacja, skarlała od lat, o nieznanym i zapewne wrednym pochodzeniu.
OdpowiedzUsuńPodziwiać, podziwiać, podziwiać. (Mogę tak godzinami.)
golesz
Jeszcze tylko dla porządku wyjaśnię, że słówek werblarz (jest werblista) i czynelasz (ew. czynelista) nie ma zdaje się w j. polskim, a więc wymyśliłem je sobie. A końcówka rz w werblarz lepiej oddaje fonetycznie dźwięk werbla, podobnie jak sz bardziej przypomina brzmienie czynela w słówku czynelasz. Takie niewinne fiksum dyrdum, jak mówił niejaki Dyzma.
OdpowiedzUsuńNie zmienia to istoty komentarza.
golesz
Dzięki za piękny komentarz!
OdpowiedzUsuń